Oto nadszedł październik i za oknami widać już jesień! Liście mienią się różnymi kolorami, spadają z drzew i szeleszczą pod nogami, ale wciąż jest w miarę ciepło i można wyjść na spacer. Włosiska zmianę pogody przyjmują dobrze, większe wrażenie zrobiło na nich włączenie ogrzewania - dawno się tak nie elektryzowały! Na szczęście odżywka b/s daje radę :)
Moja pielęgnacja od lipca nie zmieniła się jakoś drastycznie. Wciąż myję włosy co drugi dzień, regularnie złuszczam łuskę i zabezpieczam końcówki jedwabiem Green Pharmacy. Pożegnałam się za to z dwoma szamponami: neutralnym Natura Siberica oraz Olsson. Za to uzupełniłam swoją kolekcję o maskę do włosów NaturVital. Długo wahałam się między wersją dla wrażliwców (nie ma parabenów, ma w składzie aloes i jałowiec, emolienty i humektanty) i przeciwko wypadaniu włosów (w składzie parabeny, ale także witaminy, oleje, proteiny i wyciąg z żeń-szenia) aż w końcu zdecydowałam się na tą drugą. Szampon o podobnym składzie zadziałał, więc liczę na to, że i maska zadziała. W pielęgnacji stosuję także odżywkę lnianą b/s Farmony, szampon Biotar i niebieski Pharmaceris H-Purin przeciwko łupieżowi tłustemu.
Od kilku tygodni zmagam się ze swędzeniem skóry głowy na kilka godzin po myciu. Mimo stosowania różnych szamponów problem nie chciał ustąpić. Swędzące miejsca smarowałam zarówno Cerkogelem 30 jak i maścią Clotrimazolum i za każdym razem swędzenie ustępowało. Podejrzewałam przesuszenie, skoro po posmarowaniu (w zasadzie czymkolwiek, co by nie zaszkodziło) problem ustępuje. I tu wpadłam na genialny pomysł (genialne pomysły zjawiają się zawsze w nietypowych momentach), wygrzebałam z otchłani biurka próbki szamponów Sylveco i umyłam włosy balsamem do włosów z betuliną. Ten zapach, ten blask, ta gładkość, ta objętość! No i najważniejsze - swędzenie zniknęło. Szampon z owsem i pszenicą też wypróbowałam, był fajny, ale już bez zachwytów. Chyba znalazłam swojego nowego łagodnego ulubieńca :)
Dzisiejsza aktualizacja wygoniła mnie do kąta! Zmieniliśmy akademik i przy okazji zmieniła się też strona, na którą wychodzi nasze okno. Żeby złapać dobre światło musiałam stanąć w kącie, a aparat postawiłam... na lodówce ;)
Włosiska są trochę za słabo nawilżone a trochę za bardzo naelektryzowane. W dodatku rozczesanie ich drewnianym grzebieniem to nie był mądry pomysł. Końcówki wyglądają na zdrowe, rozdwojonych nie znalazłam. Wydaje mi się, że na zdjęciu są ciut zbyt jasne (sugeruję się kolorem mojego łokcia, aż tak blada nie jestem -.-). Sięgają do wcięcia w talii.
Moja pielęgnacja od lipca nie zmieniła się jakoś drastycznie. Wciąż myję włosy co drugi dzień, regularnie złuszczam łuskę i zabezpieczam końcówki jedwabiem Green Pharmacy. Pożegnałam się za to z dwoma szamponami: neutralnym Natura Siberica oraz Olsson. Za to uzupełniłam swoją kolekcję o maskę do włosów NaturVital. Długo wahałam się między wersją dla wrażliwców (nie ma parabenów, ma w składzie aloes i jałowiec, emolienty i humektanty) i przeciwko wypadaniu włosów (w składzie parabeny, ale także witaminy, oleje, proteiny i wyciąg z żeń-szenia) aż w końcu zdecydowałam się na tą drugą. Szampon o podobnym składzie zadziałał, więc liczę na to, że i maska zadziała. W pielęgnacji stosuję także odżywkę lnianą b/s Farmony, szampon Biotar i niebieski Pharmaceris H-Purin przeciwko łupieżowi tłustemu.
Od kilku tygodni zmagam się ze swędzeniem skóry głowy na kilka godzin po myciu. Mimo stosowania różnych szamponów problem nie chciał ustąpić. Swędzące miejsca smarowałam zarówno Cerkogelem 30 jak i maścią Clotrimazolum i za każdym razem swędzenie ustępowało. Podejrzewałam przesuszenie, skoro po posmarowaniu (w zasadzie czymkolwiek, co by nie zaszkodziło) problem ustępuje. I tu wpadłam na genialny pomysł (genialne pomysły zjawiają się zawsze w nietypowych momentach), wygrzebałam z otchłani biurka próbki szamponów Sylveco i umyłam włosy balsamem do włosów z betuliną. Ten zapach, ten blask, ta gładkość, ta objętość! No i najważniejsze - swędzenie zniknęło. Szampon z owsem i pszenicą też wypróbowałam, był fajny, ale już bez zachwytów. Chyba znalazłam swojego nowego łagodnego ulubieńca :)
Dzisiejsza aktualizacja wygoniła mnie do kąta! Zmieniliśmy akademik i przy okazji zmieniła się też strona, na którą wychodzi nasze okno. Żeby złapać dobre światło musiałam stanąć w kącie, a aparat postawiłam... na lodówce ;)
Włosiska są trochę za słabo nawilżone a trochę za bardzo naelektryzowane. W dodatku rozczesanie ich drewnianym grzebieniem to nie był mądry pomysł. Końcówki wyglądają na zdrowe, rozdwojonych nie znalazłam. Wydaje mi się, że na zdjęciu są ciut zbyt jasne (sugeruję się kolorem mojego łokcia, aż tak blada nie jestem -.-). Sięgają do wcięcia w talii.
Jakiś czas temu kupiłam kapsułki z olejem z kiełków pszenicy. Mój ulubiony olej pieprzowo-łopianowy skończył się i została mi po nim buteleczka z wygodnym dozownikiem. Wystarczy tylko przelać olej z kapsułek do buteleczki i... może zajmę się tym jutro :P
Zaczęły się studia. Dla mnie wiąże się to z papierkologią stosowaną - chcę dostać jeden papierek, który przyda mi się podczas składania wniosków o stypendium, o pokój w hotelu asystenckim i o udział w projekcie. I jeszcze w akademiku. Ale nie - "pani przyjdzie jutro". Na szczęście po kolejnym "pani przyjdzie jutro" pani w dziekanacie dała się obłaskawić i oznajmiła, że jak już mój papierek będzie, to ona mi wyśle maila. Postęp!
Zamierzam niedługo wybrać się na dermokonsultacje Sylveco - słyszałam wiele dobrych rzeczy na temat pań konsultantek, a przy okazji obadam szampon i żel do twarzy ;)
No, więc tak... Tyle o mnie.
Co tam u Was? :)