Quantcast
Channel: Łojotokowa Głowa
Viewing all 48 articles
Browse latest View live

Wizyta u endokrynologa (3): Śladowe ilości...

$
0
0
I znów wybrałam się do endokrynologa. Przywitał mnie chaos, bo przychodnia wdraża nowy system. Nagle okazało się, że poprzednie zapisy na określoną godzinę "nie były istotne". I mogę sobie mieć na kartce zapisane, że wizytę mam umówioną na 11.15 (bądź 12.15, bo do tej pory nie udało mi się tych szlaczków odszyfrować), ale system zapisał mnie na 10.25. I mimo że przychodnia ma moje wszystkie dane, łącznie z numerem buta, to nikt nie raczył do mnie zadzwonić i mnie o fakcie powiadomić. "Nie mogę pani dać gwarancji, że pani o tej porze wejdzie do gabinetu" mówi mi pani rejestratorka. Niestety, pani chyba nie załapała, że skoro pojawiłam się w przychodni niecałą godzinę po moim "niezagwarantowanym" terminie, to w gabinecie endokrynologa uznano, że się na wizytę nie stawiłam. A stawiłam się i swoje odczekałam. Na moje uprzejme pytanie, kiedy sytuacja będzie wyglądała normalnie, pani rejestratorka odpowiedziała beztrosko "A, pewnie w październiku". Była przy tym głęboko oburzona, że śmiem wymagać terminu w przyszłym tygodniu, bo wyniki mam raczej kiepskie. Na do widzenia usłyszałam, że jeśli zostanę przyjęta, to "na odpowiedzialność pani endokrynolog". Nosz...

Bo nie mam dobrych wyników, oj nie. TSH w mojej krwi wynosi 0,008 mU/l, podczas gdy wg mojego laboratorium normą jest0,27–4,0 mU/l. Tak, osiem tysięcznych, zamiast wspaniałych dwóch jednostek - wtedy czułam się jak nowy człowiek.

Weszłam do gabinetu i jednym tchem zaczęłam wymieniać, co mi się złego dzieje: wróciła senność, osłabienie i bóle podczas miesiączki, do tego co jakiś czas męczą mnie nudności i zawroty głowy, mocniejsze bicie serca, a raz po prostu straciłam przytomność i wyrżnęłam głową w podłogę. Moje paznokcie są sine, gumowate, skóra goi się naprawdę powoli, czasem też pękają naczynka. I dalej wypadają mi rzęsy. A w ciągu następnych dwóch miesięcy czekają mnie wyjazdy na konferencje naukowe i obrona pracy magisterskiej. Stres.

Cóż, według pani endokrynolog moje objawy zupełnie przeczą wynikom - to samo miałam już, jak się zgłaszałam z podwyższonym TSH - i to wszystko wina moich szalejących przeciwciał (chociaż akurat ich tym razem nie badałam), które ciągle uszkadzają moją tarczycę. Muszę teraz zbadać poziom wolnych hormonów i to powinno dać jasny obraz mojej tarczycowej sytuacji. Dostałam też skierowanie na USG tarczycy, chociaż nie jest to aż tak pilne. Przy niższej dawce leków czułam się o wiele lepiej i myślałam, że tak już pozostanie, no ale nie. Jestem ciekawa, co to będzie za tydzień.

... O ile uda mi się dostać do gabinetu. W końcu nie mam na to gwarancji :D

Po tym wszystkim postanowiłam uzupełnić kosmetyczne zapasy o krem do ciała Isana z granatem i figą (w promocyjnej cenie), żel do twarzy Rival de Loop (do spróbowania zamiast Biedronkowego żelu peelingującego), a w innej drogerii kupiłam peeling cukrowy o w miarę prostym składzie. 
Może nawet któryś nabytek bliżej opiszę ;)

I korzystając z okazji, chciałabym Wam życzyć jak najmniej problemów ze zdrowiem, szybko wdrażanych systemów w przychodniach i dużo, dużo radości w życiu. 
Wesołych Świąt!

Wizyta u endokrynologa (4): Stabilizacja

$
0
0
Mój chłopak stwierdził złośliwie, że gdyby wśród babć osiedlowych istniał ranking chorób, to stanowiłabym dla nich niezłą konkurencję. Wczoraj bowiem znów zawędrowałam do endokrynologa, a jeszcze wcześniej znów poszłam do laboratorium na badanie krwi. Miałam zmierzyć poziom wolnych hormonów fT3. I wyszło w normie. Stwierdziłam, że już nie wiem, czy jest ze mną dobrze, czy raczej niezbyt i czekałam na wizytę.

I naczekałam się sporo. Tym razem byłam zaznaczona w systemie i godzina na liście zgadzała się z tym, co pani w rejestracji napisała mi na karteczce. Za to panie, które tak jak ja czekały na wizytę, patrzyły na mnie krzywo, bo zostałam zapisana na 13.10, a przecież wszyscy wiedzą, że endokrynolog przyjmuje pacjentów co 15 minut (w teorii). Nie lubię takich sytuacji, więc machnęłam ręką i opowiedziałam paniom o wdrażaniu systemu i o tym, że poprzednią wizytę miałam (ponoć) na 10.25. Dowiedziałam się też, że burknięcie pani rejestratorki, że ona "nie gwarantuje mi, że o tej porze wejdę do gabinetu" oznaczało tak naprawdę "musi się pani uzbroić w cierpliwość". Muszę to sobie zapamiętać. Doświadczenie w czekaniu mam, w końcu od jakiegoś czasu studiuję, pod dziekanatem swoje wystałam.

W każdym razie, jak już się dostałam do gabinetu i zaprezentowałam swoje wyniki, usłyszałam, że jest dobrze. I że mogę mieć takie właśnie wahania poziomu TSH, co może, ale nie musi odbijać się na moim samopoczuciu. Moja mama podczas leczenia też miała takie wahania, a według słów pani endokrynolog, niektóre takie tendencje dziedziczymy po rodzicach. Ale skoro wolne hormony mam w normie, to teraz trzeba mnie ustabilizować. I po krzyku.

Mam pozostać przy obecnej dawce (75), ale dwa razy w tygodniu przez dwa miesiące mam sobie zjeść tabletkę z wyższą dawką - 100. Potem dwa miesiące z samymi 75 i dopiero wtedy mam przyjść. Czyli dopiero w sierpniu. W międzyczasie mam też zrobić USG tarczycy.

A... myślał ktoś, że jak następną wizytę mam na sierpień, to nie będzie problemu z zarejestrowaniem się? No cóż, ja tak myślałam. Pani rejestratorka zaproponowała datę... 28 sierpnia. Nie miałam jakoś odwagi pytać o wcześniejszy termin, wzięłam karteczkę i uciekłam :P

Tak więc chwilowo o mojej tarczycy tyle. 
Mam nadzieję, że uda się mnie ustabilizować (chociaż mojemu chłopakowi się do tego nie śpieszy, haha) i poprawi mi się samopoczucie. Ale na to, niestety, najlepszym lekarstwem jest czas.
O.

Nie miała baba kłopotu, to założyła se bloga... | Marudzenie i krótka włosowa aktualizacja

$
0
0
Mam szereg złych cech - mam trudności z komunikowaniem się z ludźmi, mały problem z brakiem asertywności, a największy mój problem to ten, że wiele rzeczy odpuszczam. Ktoś mnie obraził? E tam, mam w nosie opinie innych. Ktoś mnie oszukał? E tam, ludzie tacy są. Oszukał na pieniądze? E tam, podatek od naiwności. I o tej ostatniej cesze miałam dzisiaj okazję porozmawiać. W roli terapeuty wystąpił... pan dzielnicowy.

Jakiś czas temu skontaktowała się ze mną pani. Pani poprosiła, żeby zrobić jej kosmetyk, bo chce spróbować. Dogadałyśmy cenę, wysyłkę, wszystkie adresy i inne formalności... Nawet zgodziłam się na wymianę na inną rzecz, bo rozumiem, że święta i z pieniędzmi krucho.

Następnym razem prośba o zrobienie zakupów, bo stacjonarnie jest zniżka, a w internecie nie mają. Średnio u mnie z czasem (zresztą jak zwykle), ale do sklepu podeszłam i zakupiłam. Pomyślałam, że skoro dostałam już połowę kwoty, to nie będzie problemu z resztą. No i tej reszty do dziś nie otrzymałam. Ciekawe było to, że choć adres do wysyłki był ten sam, to już adres e-mail inny. Ale to się zdarza, prawda?

I ostatnie zdarzenie. Pani potrzebuje dwóch rzeczy z tego samego sklepu. Znowu była zniżka stacjonarna, ale nie zdążyłam w tym czasie podejść. Krucho u mnie wtedy było nie tylko z czasem, ale i z pieniędzmi, a pani znowu proponowała, że wpłaci połowę kwoty teraz. Świta Wam coś? No cóż, nawet mnie zaświtało, mimo innego adresu e-mail. Zrezygnowałam, ale pani zdążyła już wysłać mi pieniądze. Jak tylko je otrzymałam, niezwłocznie przelałam, zgodnie z jej prośbą, na konto sklepu. Ciekawe tym razem było to, że do konta mailowego przypisane było inne imię niż było na przelewie. Ale to się zdarza. Pani A mogła skorzystać z rozpędu podać swoje dane, zamiast zainteresowanej pani B, prawda? Ale bardzo rzadko się zdarza, że dwie osoby z tej samej miejscowości kontaktują się ze mną w tym samym celu, w bardzo podobny sposób.

O wszystkich zajściach zapomniałam. Aż do wczoraj, kiedy to w drzwiach stanął pan dzielnicowy i zapytał o te dwie panie. Okazuje się, że zainteresowała się nimi prokuratura. Najwyraźniej nie tylko ja miałam takie przygody, ale właśnie ja sobie je odpuściłam. Od dziś postanowiłam nie odpuszczać.

O tym, jaki mam obecnie humor świadczy to, że od kilku dni "chodzi za mną" motyw z Avatara. Kto kojarzy film, ten zrozumie, a kto nie oglądał, niech obejrzy ;)


Bardzo bardzo nie chciało mi się wracać do rzeczywistości po długim weekendzie majowym...

Jak tylko wyszłam z komendy poszłam do fryzjera. Postanowiłam podciąć końcówki, bo nagle ze znośnych zaczęły wyglądać jak półtora nieszczęścia, porozdwajały się i zaczęły się plątać. Pani fryzjerka żartowała, że mam dziewicze, naturalne włosy i że to prawie niemożliwe, że w pięć lat tak długie urosły. Miała też problem z rozczesaniem ich - czesała do góry i brakowało jej trochę wzrostu ;)

Podobają mi się moje nowe końcówki... :)

Bioarp ma refleks!

$
0
0
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona reakcją sklepu Bioarp.pl.
Poważnie :)

W środę na pocztę dostałam newsletter właśnie ze sklepu bioarp.pl, że wprowadzają do swojej oferty kosmetyki Biotar, czyli nowy szampon z dziegciem brzozowym, biosiarką i olejem jałowcowym oraz balsam do ciała również z dziegciem i biosiarką, a także z uczepem trójlistnym, olejem konopnym i z ogórecznika. Jak pewnie wiecie, miłośniczką dziegciu jestem, w myślach już widziałam siebie rozpakowującą paczkę z tymże szamponem. Na myślach, jak to u mnie bywa, się skończyło...
Ale jednak nie!

W czwartek skontaktował się ze mną Pan Zbigniew, z Bioarpu. Dobrze wiedział o mojej do dziegciu miłości, wiedział też co mi zaproponować. Przy okazji przesłał kilka słów pocieszenia w związku z moją nieciekawą historią opisaną TUTAJ. Ktoś jeszcze się zastanawia, czy się zgodziłam? :)

W piątek dostałam smsa, że została do mnie wysłana przesyłka. Weekend spędziłam aktywnie i naukowo w Warszawie, wróciłam w niedzielę wieczorem. W poniedziałek moje odsypianie przerwał... listonosz! Byłam w szoku, że tak szybko paczka do mnie dotarła, ale zmęczenie wzięło górę i zasnęłam zanim ją rozpakowałam :P

Za to kiedy już wstałam, pierwszą rzeczą było chwycenie pachnącej dziegciem paczki i jej odpakowanie. I oto co znalazłam w środku:
  • Szampon dziegciowy Biotar
  • Trzy saszetki po 5ml balsamu dziegciowego do ciała i jedna saszetka szamponu
  • ... i dwie kolorowe gąbeczki :D
Muszę przyznać, że z tego zestawu najbardziej urzekły mnie właśnie gąbeczki ;)

Nie mogę się już doczekać testów!

Gdyby zaciekawił Was skład i informacje producenta na temat tegoż szamponu, to odsyłam Was do sklepu - KLIK!

Refleksyjnie...

$
0
0
Wiem, że ostatnio nie ma mnie za dużo na blogu.
Pojawiam się tylko na chwilę, późnym wieczorem. 
Czytam Wasze komentarze, odpowiadam i zaglądam na inne blogi.
Niewiele mam wolnego czasu, gdyż...
... już niedługo czeka mnie obrona pracy magisterskiej (a temat mam dość ambitny)!
A potem? Ha, dopiero się będzie działo :)
W każdym razie po tygodniu obfitującym w analizę wykresów, tworzenie schematów i formatowanie tekstu wracam tutaj i zostawiam kilka słów.
Przy okazji odkryłam w sobie małego sadystę, który każde wołanie "Pomóż mi, nie działa mi to!" kwituje typowym dla informatyka stwierdzeniem "Dziwne, a u mnie działa" ^^

Mimo natłoku zadań i zajęć czasem w mej głowie pojawi się myśl związana z tym skrawkiem życia, które opisuję na blogu. I tymi myślami chciałabym się z Wami podzielić :)

  • Producencie kosmetyków, dlaczego zmieniasz ideał?!
Jakiś czas temu Puszy napisała kilka słów o nieprzyjemnej praktyce producentów kosmetyków, którzy najpierw przyzwyczajają niewinne blogerki kosmetyczne do świetnych składów i niskiej ceny, a potem skład zmieniają na gorsze. Puszysława opisała dokładnie praktyki firmy Apis, ja za to zawiodłam się na Mydlarni u Franciszka i szamponie Wardi Shan.

Już kiedy pisałam jego recenzję pojawiły się sygnały, że z jego składem jest coś nie tak. Dystrybutor obiecywał wpłynąć na producenta i zawalczyć o dawną łagodność szamponu. Potem brązowe butelki zniknęły z półek Mydlarni, żeby niedawno powrócić w nowym sklepie internetowym Franciszka. 

Skład mojego opisywanego szamponu prezentował się tak:
Beloon, Aleppo Soil, Bark Saponins, Perfume, Aqua
czyli:
Czerwona glinka Beloun, ziemia (błotko) z Aleppo, saponiny (naturalne środki powierzchniowo czynne) kory, zapach, woda
 
...zaś obecnie według strony internetowej Mydlarni wygląda tak:
 Glinka Beloun ze złóż Aleppo, kora, saponiny, naturalny komponent zapachowy, woda
czyli...
beloon (Aleppo Clay), sodium lauryl ether sulfate, coco diethanol amide, methyl&propyl paraben, perfume, water.

Opis po polsku został, zaś ten właściwy, po angielsku... jest bardzo na NIE. SLeS? Cocamide DEA? Parabeny? A gdzie saponiny, gdzie błotko? Franciszku, nie idź tą drogą...

Szamponu bardzo NIE polecam.
  • Sprzężenie zwrotne głowa - skóra głowy
Innym razem zastanawiałam się - jak to jest? Jak mam za dużo rzeczy do zrobienia, kładę się spać zmęczona ale szczęśliwa, a moja pielęgnacja ogranicza się do szamponu, odżywki i zabezpieczenia końcówek, to skóra głowy jest uspokojona, włosy nie wypadają i nawet mnie nic nie swędzi. Z kolei jak mam gorszy dzień, zaraz czuję swędzenie, widzę więcej wypadających włosów i nawet jeśli będę się złuszczać Cerkogelem, nałożę maskę z emolientami bądź machnę peeling, włosy i tak będą klapnięte i nieciekawie wyglądające.

Doszłam do wniosku, że to, co mam na głowie jest odzwierciedleniem tego, co siedzi mi w głowie*. Jeśli jestem przygnębiona, to automatycznie zaczynam grzebać we włosach, drapać się i pogarszać sytuację skórną. Z kolei pogorszenie sytuacji na głowie powoduje, że jestem jeszcze bardziej przygnębiona. Taka sytuacja to właśnie sprzężenie zwrotne ;)

Sposób na wyjście z tego błędnego koła jest proste: znaleźć sposób na poprawę humoru i szybkie umycie włosów. A potem znaleźć sobie dużo innych rzeczy do zrobienia ;)

*Niestety, od tej sytuacji zdarzają się wyjątki...
  • O wadach i zaletach z braku czasu płynących ;)
Przecena, promocja, wyprzedaż, konkurs, kody zniżkowe... Znacie to? Moja skrzynka mailowa często zasypywana jest propozycjami tanich zakupów kosmetyków bądź półproduktów. Niestety, brak czasu na przejrzenie asortymentu i wklikanie sobie przedmiotów do koszyka skutecznie uniemożliwia mi skorzystanie z tych zniżek. A skoro nie mam nowych kosmetyków, zużywam to, co mam. I zużywam skutecznie, bo już prawie-prawie widzę dno. Niestety, jest jedna wada - jeśli mam naprawdę bardzo mało czasu, zużywam jedynie szampony i serum na końcówki, a maski stoją i czekają na swoją kolej...

Pocieszam się, że już niedługo sytuacja się zmieni i wreszcie z czystym sumieniem kupię sobie odżywkę do włosów. Z promocji :P
 
PS. Mam w planach kilka ambitniejszych wpisów, jednak nie obiecuję, że pojawią się przed wakacjami.
PS.2: Może kogoś interesuje, jak wyglądają konferencje naukowe? Miałam okazje niedawno być na dwóch i jestem zachwycona :)

Co tam u Was? :)

Wizyta u endokrynologa (5): USG tarczycy

$
0
0
Choroby tarczycy to coraz częstszy temat do rozmów wśród moich znajomych, grono osób zaszczyconych tymże problemem coraz bardziej się powiększa. Strzelam, że gdyby zapytać przypadkowo spotkaną na ulicy osobę, miałaby w kręgu znajomych kogoś, kto również ma taki problem...

W środę wybrałam się na długo oczekiwane USG tarczycy. Zaczęło się od wielkiego zaskoczenia ze strony przychodni. Przybytek niedoli czynny jest od 7.30, a gabinet w którym wykonywane jest USG od ósmej. O godzinie ósmej chwytam za klamkę... a tam tłum! Okazało się, sądząc po ilości ludzi, którzy się tam zgromadzili, że gabinet otwarty był równo z otwarciem przychodni. Ustawiłam się w kolejkę, wciągnęłam brzuch i zamknęłam drzwi. W tym samym gabinecie, za pancernymi drzwiami prowadzi się RTG. RTG robi się od ręki w tempie błyskawicznym (szok! to na pewno moja przychodnia?!), zaś na USG "pani siądzie". Pani siadła i czekała aż tłum połamańców zrobi sobie zdjęcia. USG zaczęto wykonywać jak tylko w "poczekalni" pozostali tylko czekający na USG.

Ażeby dostać się do leżanki przy archaicznej aparaturze do USG, należy przejść przez pomieszczenie, w którym stoi sprzęt do RTG. Nic to.
Z panią, która obsługą sprzętu się zajmuje ucięłyśmy sobie pogawędkę o chorobach tarczycy. Z pani obserwacji wynika, że choroby tarczycy są coraz częstsze, szczególnie Hashi. Nawet jej córka na to choruje. Na szczęście, według pani, moja endokrynolog jest specjalistką w tej dziedzinie ;)
Spekulowałyśmy na temat przyczyn chorób tarczycy, trochę o Czarnobylu i jodzie...

No i wisienka na torcie - opis do zdjęcia zrobiony na miejscu, chwilę po zrobieniu badania. Naprawdę nie mogłam uwierzyć, że to ta sama przychodnia, w której kobiety w recepcji potrafią tępo się gapić w dzwoniący telefon albo monitor komputera, kiedy kolejka do okienka ciągnie się aż do wyjścia z przychodni. W ciasnym gabinecie RTG/USG obsługa jest wzorowa! :)
Trochę się bałam USG, głównie dlatego, że większość moich znajomych z problemami tarczycy ma jeszcze takie atrakcje jak guzki bądź ubytki.
Ja i moja tarczycy jesteśmy książkowym obrazem Hashi - tak stwierdziła pani od USG i - mimo wszystko - to mnie ucieszyło. Jesteśmy w całości, ja i moja tarczyca. Leki też coraz lepiej się sprawdzają, bo już mnie nie ciągnie do popołudniowych drzemek, chociaż czasami w pociągu dopada mnie jeszcze senność. 

Ogólny swój stan oceniam na dobry, mimo problemów z bolesnymi podskórnymi gulami na plecach i łuszczeniem skóry na ramionach. ŁZS się nieco wyciszyło, chociaż może to zasługa szamponów z dziegciem. 

No, chyba tyle.

... Przyszedł czerwiec, miesiąc pod wieloma względami dla mnie trudniejszy niż maj, ale liczę na to, że znajdę czas i coś niecoś na blogu skrobnę. Dostałam mailowo kilka tematów na nowe posty i postaram się je przy okazji poruszyć. Tymczasem życzę Wam dużo zdrowia i spokoju.
I sobie też ;)

Nie ogarniam! | Offtopowo o życiu

$
0
0
Nie ogarniam! No zupełnie nie ogarniam! - tak reaguję na większość sytuacji dotyczących mnie obecnie. Jeszcze do mnie nie dociera, że moje życie obróciło się o 180°; jestem 540km od domu, mieszkam z chłopakiem i szukam pracy. Na dodatek po dwóch dniach wysyłania CV mam trzy zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne i już rozpoczęłam praktyki w portalu internetowym związanym z biotechnologią - a więc w mojej branży!

Co się ze mną działo, jak nie było mnie na blogu?
Pisałam pracę magisterską. Mój promotor to naprawdę świetny człowiek, jednak recenzentka to postrach całego wydziału. I wyobraźcie sobie w jak wielkim szoku byłam, kiedy ten postrach wydziału się do mnie uśmiechnął i stwierdził, że bardzo się cieszy z wyników mojej pracy.

Obroniłam pracę magisterską. Na ocenę bardzo dobrą. Z wyróżnieniem za dobre wyniki w nauce. I czeka mnie jeszcze pisanie publikacji z moimi wynikami. Razem z panią postrachem wydziału, która po obronie pogratulowała mi i życzyła powodzenia w karierze naukowej. Widocznie nie taki diabeł straszny, jak go malują ;)

Spakowałam cały dobytek. Wszystkie książki, notatki, ciuchy, kosmetyki, buty i jeszcze więcej książek. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia, z chwili, kiedy cały mój dobytek został wyniesiony na podwórko jeszcze przed zapakowaniem do samochodu. I już po, kiedy mój dobytek, plus sprzęty AGD, naczynia i inne kuchenne akcesoria został upakowany w bagażniku. Samochód był zapakowany po dach ;)

Przejechałam pół Polski. Z tego miejsca chciałabym podziękować mojemu chłopakowi, który przejechał się z Małopolski (prawie Śląska) na moją ukochaną Warmię i z powrotem. W ciągu niecałych dwóch dni przejechał ponad 1000km - z pracy do rodziców po większy samochód, potem do mnie. Przespał może z pół nocy i wyjechaliśmy, z powrotem do jego rodziców. Tam została część moich rzeczy. Następnie pojechaliśmy na Śląsk, gdzie obecnie mieszkamy. I, kurczę, nigdy się nie spodziewałam, że to będzie dla mnie taka ulga. Wolność rządzi ;)

Sama podróż była niesamowita. Ponad 500km przejechaliśmy w nieco ponad 6 godzin. Z jednym, godzinnym postojem w miejscowości, której nazwy nie byłam w stanie zapamiętać :P
Mazurskie drogi mają to do siebie, że po obu stronach mają las. A jak nie las, to chociaż dużo drzew. Im bardziej oddalaliśmy się od województwa warmińsko-mazurskiego, tym mniej było drzew i lasów na poboczach a same drogi robiły się szersze. I prostsze. I było ich jakby coraz więcej. Siedziałam na miejscu pasażera i robiłam zdjęcia. I tylko zachwycałam się co ciekawszymi formacjami chmur, budynkami albo nabijałam się z napisów na billboardach ;)
Wszystkie zdjęcia z tej właśnie notki powstały podczas przejazdu z mojego domu do teściów :)

Od kilku dni mieszkamy na Śląsku. Prawie pół dnia zajęło mi doprowadzenie pokoju typowo męskiego (kurz?! jaki tam kurz, ja nic nie widzę!) do stanu, w którym nie bałam się, że obca cywilizacja spod łóżka będzie o krok od stworzenia bomby atomowej ani że przykleję się do podłogi. A za tydzień wyprowadzka do innego akademika. Na szczęście tam już pokoje będą sprzątnięte ;)

Udało mi się załapać na praktyki w branży. Co prawda to nie laboratorium a portal internetowy, ale jestem bardzo zadowolona. Szczególnie, że praktyki są zdalne i mogę sobie praktykować zarówno z akademika albo od teściów czy też z domu mego rodzinnego. Może w końcu będzie jakiś zysk z mojego grafomaństwa jak i z bycia #grammarnazi ;)

Pozostaje tylko znaleźć nieco czasu na włosy, kosmetyki i bloga. Nic trudnego! ;)
A właśnie - znacie jakiś sklep w Gliwicach albo okolicy, gdzie można kupić mąkę gryczaną? ;)

Zapach kobiety

$
0
0
Są takie zapachy, które dobrze się kojarzą. Są też takie, które potrafią dodać odwagi i pewności siebie. Takie, bez których człowiek czuje się pusty w środku. O tym, jak wielką rolę przypisuję swoim ulubionym zapachom dowiedziałam się dopiero wtedy, kiedy ich zabrakło. Ostatnią kroplę perfum zatrzymałam na naprawdę specjalną okazję - obronę pracy magisterskiej. I kiedy okazało się, że ta ostatnia kropla to za mało, zaczęłam się stresować...

Pierwszy raz poczułam ten zapach na studniówce. Siedziałam obok koleżanki, która miała pięknie ułożone włosy - wyglądały jak kwiat - i przy tym równie kwiatowo, ale rześko pachniała. Nie zapytałam o fryzjera, zapytałam o zapach. Zobaczyłam małą zieloną buteleczkę i zakochałam się. Ale na tym historia chwilowo się urywa...


... Na prawie dwa lata, kiedy to - sama nie wiem dlaczego - przypomniał mi się ten rześko-kwiatowy zapach. Pokazałam chłopakowi buteleczkę, podałam nazwę, wspomniałam studniówkę. I po jakimś czasie perfumy dostałam w prezencie :)

I od tamtej pory perfumy towarzyszą mi w każdej ważnej uroczystości, kiedy potrzebuję pewności siebie albo chcę poprawić sobie humor. Długo utrzymuje się na skórze, ale nie jest specjalnie nachalny. Dość oczywiste jest też to, że używam ich przed spotkaniem z chłopakiem, prawda? 
Bardzo trudno było mi zużyć buteleczkę 30ml, ale w końcu udało się. Ostatnią kroplę wydarłam z nich w dniu swojej obrony. Od tamtej pory czegoś było mi brak. Uczucie bardzo podobne do tego, kiedy zapomnisz zegarka, a nosisz go codziennie. Niewygoda.
Niedawno (wczoraj) była nasza rocznica. Zgadnijcie, jaki prezent dostałam? ;)
(Buteleczkę 50ml ^^)


Kiedy nie używam perfum, a chcę pachnieć, sięgam po mgiełki zapachowe. Upodobałam sobie szczególnie dwie z Avonu - cytrynę z bazylią (na zdjęciach) oraz fiołek z liczi. Lubię takie właśnie lekkie, rześkie, owocowo-cytrusowe zapachy.

Zielona buteleczka to C-THRU Emerald Shine:
Nuta głowy: jeżyna, czerwona porzeczka, lilia wodna
Nuta serca: fiołek, róża, lilia
Buta bazy: drzewo cedrowe, białe piżmo, drzewo sandałowe 

A Wy? Macie swoje ulubione perfumy? Może podzielicie się jakimiś ciekawymi zapachami? :)

Paraderm - szampon z dziegciem

$
0
0
O mojej wielkiej miłości do szamponów dziegciowych wiedzą chyba wszyscy. Niedawno zapoznałam się z kolejnym szamponem z rodziny dziegciowych - Paradermem. Paraderm występuje w dwóch odmianach - zwykły Paraderm z dziegciem i siarką oraz z dodatkiem oktopiroksu - Paraderm Plus. Oktopirox (czy piroctone olaminy) na mojej głowie wrażenia nie robi, stąd wybrałam pierwszego z braci ;)


Szampon zamówiłam za pośrednictwem apteki DOZ. Tuba szamponu zapakowana jest w kartonik, na którym znajdują się wszystkie niezbędne informacje. Co ciekawe - w tym przypadku producent zarówna na kartoniku jak i na opakowaniu podaje wagę produktu, nie zaś jego pojemność. Szamponu otrzymujemy 150 gramów ;) 
Jeśli chodzi o tubę, w której mieści się szampon, ma ona dwie zasadnicze wady. Próbowałam przedstawić je na zdjęciu poniżej:


Po pierwsze: na górze, tuż przy zgrzewie tuby jest wypukłość. Początkowo przestraszyłam się, że tuba jest uszkodzona i szampon może wyciekać. Na szczęście nie wycieka, tuba jest szczelna.
... i bardzo dobrze bo - po drugie - pierwsze użycie jest kłopotliwe. Zwykle otwieram takie tuby podnosząc wieczko kciukiem. W przypadku tej tubki miałam pewne obawy, czy nic się nie wyleje albo czy korek się nie odkręci. W końcu podważyłam wieczko przy użyciu obu rąk.

Szampon jest rzadki, wodnisty i bardzo się rozlewa; trudno mówić o jego wydajności, skoro po jednym użyciu całe wnętrze zakrętki jest umazane. Jest klarowny, ma brunatny kolor. I - co mnie, wielbicielkę oscypków, zachwyciło - pachnie jak serek wędzony ^^

A co mamy w składzie?


INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Urea, Sodium Chloride, Olive Oil PEG-7 Esters, Glycerin, Salix Alba Bark Extract, Betula Alba Oil, Sulfur, PEG-40 Castor Oil, Sodium Shale Oil Sulfonate, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Metylparaben, Propylparaben, Citric Acid.

Standardowo w składzie są dwa detergenty: SLeS i betaina kokamidopropylowa, następnie nawilżająco-złuszczający mocznik, sól - zagęszczacz, emulgujące estry z oliwy z oliwek, nawilżająca gliceryna, ekstrakt z kory wierzby białej, olej z wierzby białej - dziegieć brzozowy, siarka, następne emulgatory, sól sodowa ichtiolu - kolejny składnik przeciwłupieżowy i konserwanty.
Skład bardzo przypadł mi do gustu - poza małym minusem za taki szereg konserwantów (ale pewnie w minimalnych ilościach) i za estry z oleju z oliwek, których się nieco obawiałam (przy ŁZS olej z oliwek nie jest wskazany) - jestem zachwycona tym szamponem.

Nie zauważyłam, żeby włosy były bardziej splątane, suche czy w inny sposób niezadowolone z wyboru szamponu. Skóra głowy była zachwycona - nie było żadnych podrażnień, swędzenia, łuska złaziła bardzo skutecznie.


Jestem bardzo zadowolona z szamponu Paraderm, jednak zadowolenie moje byłoby większe, gdyby opakowanie szamponu było bardziej dopracowane :)

[AKTUALIZACJA - 24-07-2014
Oficjalnie ogłaszam, że obrażam się na tubę szamponu Paraderm. Wrzuciłam szampon do kosmetyczki i ruszyłam 500 km pociągiem do domu. A w drodze szampon się wylał! Dobrze, że wrzuciłam go do kosmetyczki, a nie zostawiłam luzem w torbie jak to robię zazwyczaj, bo byłoby źle. W każdym razie wrócę do Paradermu, jak zmieni mu się opakowanie. Wcześniej - niet.]

I jeszcze taka uwaga - w przypadku produktów zawierających dziegcie, wskazana jest ochrona przed słońcem tych części ciała, które były dziegciem traktowane, szczególnie w lecie. Jeśli stosujemy szampony z dziegciem, warto zaopatrzyć się w nakrycie głowy, jeśli wychodzimy na dłuższy spacer :)

Paraderm nie był jedynym testowanym przeze mnie szamponem dziegciowym. W przyszłym tygodniu obiecuję Wam opis innego szamponu z tym składnikiem ;)

I tradycyjne pytanie: znacie? Jak Wasze wrażenia?

Biotar, szampon dziegciowy

$
0
0
Obiecałam Wam opinię o jeszcze innym szamponie dziegciowym i oto jest - tym razem poznacie szampon z dziegciem brzozowym i biosiarką Biotar. Szampon otrzymałam w ramach współpracy ze sklepem Bioarp.pl. Przetestowałam w swoim krótkim, łojotokowym życiu kilka szamponów z dziegciem i pysznie sądziłam, że wiem o nich wszystko. Ale ten szampon mnie zaskoczył!

Szampon otrzymałam razem z gąbeczkami (używam!) i czterema saszetkami o pojemności 5 ml. W jednej saszetce był szampon, więc swoją znajomość postanowiłam rozpocząć właśnie od zawartości saszetki.

I saszetka mnie zaskoczyła. Okej, czego byście się spodziewali, po czymś co jest opisane jako szampon? Wodnistej konsystencji, prawda? A figa! Z saszetki wydobyłam coś o konsystencji i kolorze błotka. Za to zapach... Miłośnicy benzyny byliby zachwyceni. Na szczęście woń benzyny znika i pojawia się charakterystyczny zapach trampek.
Błotko bardzo dobrze wsmarowuje się w skórę głowy, ale w moim przypadku te 5ml z saszetki wystarczyło na półtora umycia. Resztę uzupełniłam z butelki.
Na opakowaniu znajduje się informacja, że szampon można stosować raz lub dwa razy w tygodniu. Moja skóra głowy po pierwszym myciu pozostała w dobrym stanie przez prawie cztery albo pięć dni. W międzyczasie oczywiście myłam głowę, ale delikatnym szamponem, bez żadnych typowo przeciwłupieżowych składników. Uznałam więc, że mycie raz w tygodniu Biotarem wystarczy :)

Szampon znajduje się w eleganckiej biało-brązowej buteleczce o pojemności 180ml. Buteleczce nie mam nic do zarzucenia, wieczko trzeba na początku mocniej podważyć, ale przynajmniej nie obawiałam się, że mi się wyleje. Otwór, którym wydostaje się szampon-błotko jest idealnej wielkości. Przy tej konsystencji nic się nie rozleje, to prawda, za to mamy możliwość wyciśnięcia odpowiedniej ilości pasty na dłoń. Ja preferuję nanosić szampon mniejszymi porcjami, więc tym wygodniej dla mnie :)

Jedyny minus dla opakowania - bardzo szybko ścierają się napisy. Zaraz się zresztą przekonacie :)

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocoamidopropyl Betaine, Betula Alba Oil, Salicylic Acid, PEG-40 Sulfurized Castor Oil / PEG-40 Castor Oil, Hydroxyethylcellulose, Propylene Glycol, Juniperus Communis Oil, DMDM-Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Limonene

Skład jest krótki, ale ciekawy i przyjemny :)
Woda, dwa detergenty, dziegieć brzozowy, złuszczający kwas salicylowy, zemulgowana z olejem rycynowym biosiarka, zagęstnik (wreszcie nie sól kuchenna!), glikol propylenowy, nawilżający i ułatwiający działanie pozostałym składnikom, antybakteryjny i przeciwzapalny olej jałowcowy, konserwanty i zapach. Wiem, że DMDM-Hydantoina może niektórych podrażniać, wiem też, że w przypadku nadwrażliwości na salicylany szampon ten nie spotka się z entuzjastycznym przyjęciem, ale dla pozostałych miłośników szamponów dziegciowych -  oto kolejna perełka warta wypróbowania :)

Szampon kosztuje raczej sporo, bo 39 złotych, ale biorąc pod uwagę jego konsystencję oraz zalecaną częstotliwość mycia, będzie bardzo wydajny :)

Jeśli chodzi o mnie - bardzo polubiłam szampon-błotko Biotar i chętnie będę do niego wracać. Pomimo jego benzynowo-trampkowego zapachu i mimo nietypowej konsystencji. Będę wracać dla jego działania, lekkiego masażu skóry głowy i świeżości. I dlatego, że lubię czasem pośmierdzieć sobie trampkiem ;)

Czy ktoś właśnie znalazł sobie nowego ulubieńca? ;)

Łojotokowa a gluten

$
0
0
Co jakiś czas dostaję od Was maile z zapytaniem o dietę. Co jeść, czego nie jeść, co ma zły wpływ, a co łagodzi objawy podczas ŁZS. Czy można zjeść czasem chipsy, czy może lepiej jeść pestki dyni albo słonecznik, a może jeszcze lepiej łykać jakieś suplementy.

Nie jestem dietetykiem, tak jak nie jestem dermatologiem. Ba! W ciągu większości mojego życia nie byłam na diecie. I już Wam odpowiem: nie znam Jedynej Słusznej Odpowiedzi na żadne z powyższych pytań. Za to z chęcią opowiem Wam, co sądzę o diecie bezglutenowej.

Skąd u mnie pomysł na dietę bezglutenową?
Już wcześniej słyszałam i czytałam coś na temat związku diety bezglutenowej z chorobą tarczycy. Z tym, że jeszcze wtedy nie wiedziałam, czym dokładnie jest gluten i z czym się go je, a o tarczycy wiedziałam, że składa się z dwóch (czasem trzech) płatów i gdzie się znajduje. Potem u mojej mamy została wykryta niedoczynność tarczycy i silna anemia. Trochę w żartach orzekłam, że niektóre jej objawy występowały i u mnie i że pewnie jestem następna w kolejce. No i wykrakałam...

Żeby jednak było ciekawiej, skierowanie na badanie TSH dostałam od dermatologa w związku z silnie wypadającymi rzęsami. Z wynikami powędrowałam do mądrej pani endokrynolog i dowiedziałam się, że też cierpię na niedoczynność. Kolejne wyniki dawały jasny obraz - mam Hashi. Niedoczynność tarczycy na tle autoimmunologicznym. Czyli - w moim organizmie szaleją sobie przeciwciała, skierowane przeciwko mojej tarczycy. Moja tarczyca jest dla organizmu czymś obcym. Bo niby dlaczego nie? :)

Dawno temu trafiłam na wpis Wiedźmy, wpis będący odpowiedzią na zarzut, że jej decyzja o przejściu na dietę bezglutenową to jedynie moda. Ręcami i nogami podpisuję się pod każdym słowem z tego wpisu - KLIK. Od siebie dodam tyle: skoro w moim organizmie układ odpornościowy już i tak jest rozchwiany na skutek mnóstwa alergenów (pyłki traw, krzewów i drzew, grzyby i pleśnie, kocia sierść, roztocza...), to dlaczego mam sobie dokładać jeszcze kolejne w postaci glutenu? Pora więc glutenowi powiedzieć "żegnam".

Jak wygląda moja dieta?
Na początku zapoznałam się z listą produktów niezawierających glutenu. Na początku pomyślałam "o kurczę, co ja będę jadła?!", potem przyszła druga - genialna! - myśl "frytki i popcorn są dozwolone - to dobra dieta!". Do kompletu postanowiłam zrezygnować z soi, bowiem moje leki średnio się z nią lubią.

Najtrudniejsze było zrezygnowanie z chleba. Teraz zastanawiam się, jak można było tak nudno jeść. Ciągle to samo - chleb i bułki, chleb i bułki, "nie ma chleba? o, to weźmy bułki" - nuda! Jak tylko odkryłam mąkę kukurydzianą, ryżową i nieco później gryczaną, jeszcze nie udało mi się upiec dwa razy takiego samego chleba ;)
Obecnie, ponieważ mieszkam w akademiku i czasami z piekarnika wydobywają się dziwaczne opary, zrezygnowałam z pieczenia chleba. Zastąpiłam go waflami ryżowymi. "Udało" mi się nawet zrobić tosty z wafli ryżowych i sera, ale chyba nie będę tego zbyt często powtarzać :P

Moim największym grzechem są płatki śniadaniowe i makaron. Ostatnio jednak porzuciłam różnego rodzaju płatki miodowe czy czekoladowe na rzecz typowych płatków kukurydzianych. Ważne jest też, żeby nie miały słodu jęczmiennego. Wychodzą taniej niż płatki śniadaniowe, a mają więcej zastosowań :)
Staram się też zrezygnować z makaronu, póki co zwyczajnie jem go rzadziej i mniej. Największą wadą makaronów bezglutenowych jest ich cena, dwu- albo trzykrotnie wyższa niż cena makaronu z pszenicy. Błyskawicznie niszczy szczuplutką studencką kieszeń. Zamiast makaronu jem więcej ryżu :)

Piersi z kurczaka jem w panierce z pokruszonych płatków kukurydzianych, rybę obtaczam w mące kukurydzianej i jajku, a najlepsze naleśniki są z mąki gryczanej, choć te z kukurydzianej, o ile są cienkie, też dają radę. Nie używam proszków do pieczenia, nie jem budyniów ani kisieli,  a w fast-foodach zawsze zamawiałam frytki. Piwa raczej nie piję, wolę herbatę. Czytam etykiety jogurtów i serków homogenizowanych - ich skład to czasami kosmos, ale trafiają się takie, które są oznaczone jako bezglutenowe.
Brakuje mi jedynie możliwości zamówienia bezglutenowej pizzy. W którymś większym hipermarkecie znalazłam bezglutenowe spody do pizzy, których cena sugeruje, że są wysadzane diamentami :/
Za to raz udało mi się zrobić pizzę z mąki kukurydzianej i była zjadliwa. Trzeba będzie odszukać tamten przepis :)

I chyba polubiłam gotowanie... :)

Jakie są moje wrażenia?
Ostatnio z chłopakiem trochę zgrzeszyliśmy "glutenowo" (on je "normalnie"). Najpierw znaleźliśmy w Lidlu pierożki greckie, z jakiegoś greckiego ciasta, które wyglądało i zachowywało się jak ciasto francuskie - mnóstwo mąki pszennej. Jedliśmy je przez dwa dni, a potem zachciało nam się pizzy. I chyba ta pizza mnie dobiła. Miałam wrażenie, że mój środek ciężkości się obniżył. W żołądku nosiłam całą porcję kamieni, które skutecznie mnie unieruchamiały - także w znaczeniu fizjologicznym. Czułam się źle, nie chciało mi się ruszać z łóżka, a na twarzy pojawiły się krostki. Z podkulonym ogonem wróciłam do wafli ryżowych i póki co jest lepiej :)

Poza tym dzięki diecie bezglutenowej czuję się lepiej, mam więcej energii i mniej pesymizmu w spojrzeniu. Schudłam, mam płaski brzuch i większą część garderoby do wymiany, szczególnie staniki. Cera poprawiła się, rzadko kiedy pojawiają się bolesne, podskórne gule albo pryszcze. Wydaje mi się, że i moje ŁZS złagodniało, rzadziej zmieniam szampony i rzadziej też sięgam po maści przeciwgrzybicze.

Dla jasności jednak zaznaczę - przeszłam na dietę bezglutenową nie dlatego, że chciałam schudnąć, a dlatego, że gluten widocznie mi nie służy.
O.
:)

PS. Ktokolwiek za tym stoi - dziękuję za wpisanie mojego bloga na listę blogów Zgrabna Tarczyca. Zmotywowało mnie to do napisania całej tej notki :)

Późna włosowa aktualizacja lipcowa

$
0
0
Dzisiaj przed Państwem nieco spóźniona, ale za to całkiem atrakcyjna włosowa aktualizacja lipcowa. W roli głównej wystąpią rzecz jasna moje włosiska. Włosiska oswoiły się już ze śląskim klimatem i śląską wodą w akademiku, zajadają się nową odżywką b/s, którą dorwałam dopiero po przeprowadzce (a wcześniej mimo dokładnego przeszukiwania drogerii i aptek nie udało mi się jej znaleźć) i wyglądają na całkiem zadowolone z życia.

Końcówki podcinałam w maju, a włosiska rosną sobie dalej. Kiedy ostatnio byłam w domu, usłyszałam, że włosie sporo urosło w ciągu ostatniego miesiąca. No i rzeczywiście - włosiska sięgają teraz do wcięcia w talii! Zastanawiam się, czy pozostać przy takiej długości, czy może zapuszczać dalej...

Moja pielęgnacja obecnie opiera się na:
  • złuszczaniu (Cerkogel 30),
  • regularnych peelingach cukrowych,
  • szamponach:
    • neutralny szampon Natura Siberica -KLIK-,
    • szampon Olsson -KLIK-,
    • szampon Biotar -KLIK-,
    • szampon nawilżający Emolium,
    • i nowy-stary niebieski szampon Pharmaceris H-Purin przeciwko tłustemu łupieżowi -KLIK-
  • i odżywkach:
    • d/s Olsson
    • b/s Farmona Herbal Care, odżywka lniana.
  • końcówki zabezpieczam jedwabiem GreenPharmacy.
Szampon Natura Siberica i Olsson oraz odżywka Olsson powoli się już kończą, dlatego uzupełniłam zapasy o nowy, znany mi szampon Pharmaceris i nieznaną, ale z ciekawym składem odżywkę lnianą Farmony. Planuję odstawić na dłuższą chwilę szampon Biotar i myć głowę Pharmacerisem, na zmianę z Emolium. Chociaż podejrzewam, że jeszcze jakiś szampon z tych delikatniejszych będę musiała dokupić. W mojej pielęgnacji brakuje mi bardzo maski głęboko odżywiającej, najlepiej z proteinami i emolientami i ograniczającą wypadanie włosów. Tylko gdzie takiej szukać...?
Przydałoby się też powrócić do olejowania. Tylko znów - czym?

Skóra głowy póki co nie sprawia większych problemów. Występuje minimalna łuska, ale peelingi i szampony dobrze sobie z nią radzą. Włosy myję co drugi, czasem nawet co trzeci dzień. Nie sięgam już po maści przeciwgrzybicze, co bardzo mnie cieszy. Przeprowadzam też eksperyment o wpływie pewnego czynnika na skórę głowy - jak już się upewnię co i jak, to oczywiście dam znać ;)

Na koniec oczywiście się pochwalę ;)
... i jeszcze raz - to drugie zdjęcie, mimo że rozmazane też mi się bardzo podoba ;)
W tle widać moją półkę, na której stoją wszystkie moje kosmetyki, termos i na której zawieszony jest mój ulubiony kapelusz :)

Jak się mają Wasze włosiska w lipcu? :)
Znacie może jakąś cudowną maskę do włosów, z witaminami, proteinami i emolientami, która mogłaby moim włosom przypaść do gustu? :)

Inne włosowe aktualizacje dostępne TUTAJ :)

Dostępne na rynku preparaty siarkowe: szampony i mydła

$
0
0
Siarka to, zaraz za dziegciem, jeden z moich ulubionych składników w szamponach leczniczych. Działa keratolitycznie i przeciwgrzybiczo, stymuluje pracę gruczołów łojowych. Stosowana jest w preparatach przeciwłojotokowych, przeciwtrądzikowych i przeznaczonych do smarowania zmian skórnych. Jest składnikiem aktywnym nie tylko szamponów i mydeł, ale również maści i kremów.
Siarka w kosmetykach występuje w różnych postaciach - od wody solankowej poprzez siarkę zemulgowaną aż po właściwą postać - siarkę, czasem zwaną biosiarką.

Stworzyłam dawno temu podobne zestawienie, dotyczące produktów z dziegciem. Niedawno zaktualizowałam je o nowe szampony, które miałam okazję przetestować oraz swoje opinie.  Zapraszam :)
Podobnie jak w wersji z preparatami dziegciowymi, w źródle zamieszczam adres sklepu bądź apteki, w którym dany produkt znalazłam. Niektóre produkty mogą się powtarzać w obu spisach :)

Zacznijmy więc od szamponów :)
źródło: www.doz.pl
Zdrój, szampon leczniczy

skład: (100g): substancja czynna: 58,8g 2,1% wody chlorkowo-sodowej (solanka) siarczkowej, jodkowej z odwiertu Szyb Solecki. Substancje pomocnicze: Plantacare 818 UP, Texapon NSO, Dehyton PK 45, Eumulgin HRE 455, Dehyquart E, Lamesoft PO 65, Bronidox L.

Trochę googlowania w poszukiwaniu składników pomocniczych i mamy odpowiednio: C8-16 fatty alcohol glucoside (środek powierzchniowo czynny), SLeS, Cocamidopropyl Betaine,  PEG-40 Hydrogenated Castor Oil (and) Propylene Glycol (and) Water, Hydroxycetyl Hydroxyethyl Dimonium Chloride (składnik kondycjonujący), Coco-Glucoside (and) Glyceryl Oleate (emulgator), Propylene Glycol (and) 5-Bromo-5-Nitro-1 (and) 3-Dioxane (konserwanty)*.

Z rozszyfrowanego składu wyłania się raczej delikatniejszy szampon ze składnikami nawilżającymi i o zapachu siarki ;)

Moja opinia o tym szamponie: TUTAJ :)

źródło: www.doz.pl
Barwa, szampon przeciwłojotokowy Siarkowa Moc

INCI: Aqua, Sodium Laureth-2 Sulfate, Lauramidopropyl Betaine, Laureth-3, Glyceryl Oleate, Lauryl Glucoside, Sulfur, PEG-30 Castor Oil, Alcohol Denat., Sodium Cocoamphoacetate, Triticum Vulgare, Climbazole, Polyquaternium-10, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Citric Acid, 2-bromo-2-nitropropane-1,3-diol, Parfum, D-limonene.

Skład tego szamponu to przede wszystkim detergenty. Mocniejsze, łagodniejsze i te pośrednie. Oraz alkohol. Do tego siarka i grzybobójczy klimbazol. Występuje też jakaś tajemnicza pszenica, ale nie wiadomo w jakiej postaci - wg producenta są to proteiny pszenicy :)
Średnio jestem do niego przekonana, może się okazać naprawdę mocnym zdzierakiem i wysuszaczem.

źródło: www.doz.pl
Szampon uzdrowiskowy Dr Duda

INCI: Sulphide-Sulphide Hydrogen Salty Mineral Water, Sodium Laureth-2 Sulfate, Sodium Chloride, lodine-Bromine-Calcium-Magnesium Saline, Glycerin, Etanol, Sodium Benzoate, Methylparaben, Rosmarinus Officinalis Oil, Lavandula Officinalis Oil, Lactic Acid.

Siarka występuje tutaj w dwóch postaciach: jako woda siarczkowo-siarkowodorowa i solanka jodkowo-bromkowo-wapniowo-magnezowa. W każdym razie - siarki tutaj jest bogactwo. Poza tym SLeS, alkohol, a z przyjemniejszych składników gliceryna, olejki eteryczne rozmarynu i lawendy (ciekawe czy dobrze się komponują z siarką i siarkowodorem) i kwas mlekowy. Szkoda tylko, że tych ciekawszych składników nie ma więcej.

źródło: www.doz.pl
Biovax, szampon intensywnie regenerujący do włosów przetłuszczonych

INCI: Aqua, Sodium Cocoamphoacetate (and) Glycerin (and) Lauryl Polyglucose (and) Sodium Cocoyl Glutamate (and) Sodium Lauryl Glucose Carboxylate, Cocamidopropyl Betaine, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Cocamide DEA, Coco-Glucoside, Polyquaternium-22, Glycerin, Urtica Dioica Extract, Polyquaternium-70 (and) Dipropylene Glycol, Dicaprylyl Ether (and) Lauryl Alcohol, Styrene/Acrylates Copolymer (and) Coco-Glucoside, Sodium Chloride, Lawsonia Inermis Extract, Polysorbate 80 (and) Sulfur, PEG-120 Methyl Glucose Dioleate, Parfum, Linalool, Hexyl Cinnamal, Tetrasodium EDTA, Benzyl Alcohol (and) Methylchloroisothiazolinone (and) Methylisothiazolinone, Citric Acid, Potassium Sorbate.

Ciekawy skład ma ten szampon. Na początku długa lista delikatnych detergentów, gliceryna i ekstrakt z pokrzywy w towarzystwie filmformerów. Następnie emulgatory z detergentem, chlorek sodu, ekstrakt z henny i zemulgowana siarka. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że w szamponie Biovaxu znajdę siarkę - zaskoczyli mnie. Na koniec mamy jeszcze jeden emulgator, zapachy i konserwanty. Skład nie wygląda źle, ale dziwi mnie i zastanawia taka ilość składników powierzchniowo czynnych i emulgatorów. Ciekawe, jaką ma konsystencję ten szampon. Liczę na Wasze opinie dotyczące tego szamponu, ja po analizie składu mam mętlik w głowie.

źródło: www.bioarp.pl
Bioarp, szampon przeciwłupieżowy Naftalan S

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Lauryl Glucoside, Sodium Lactate, Naftalan Oil, Cocamide DEA, PEG-4 Rapseedamide, Sulfoconcentrol, Glycereth-2-Cocoate, Sodium Lauryl Sulfate, PEG-9 Oleate, Lactic Acid, Citric Acid, Triethanolamine, Parfume, Bensyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone.


To jest dopiero ciekawy szampon :)
Osobom zdziwionym taką ilością silniejszych detergentów wyjaśniam, że jednym ze składników aktywnych w tym szamponie jest wyjątkowo gęsty olej naftalan, który czymś trzeba zmyć. Olej ma działanie odkażające, antybakteryjne, stosowany jest w przypadku chorób skórnych. No i oczywiście jest też siarka, w towarzystwie mleczanu sodu i kwasu mlekowego. Ciekawy dodatek stanowi też zemulgowany olej rzepakowy. Mimo wszystko, szampon może okazać się nieco za mocny dla niektórych wrażliwych głów.
Miałam okazję przetestować inny produkt z tej linii - krem-balsam do skóry głowy - moja opinia jest TUTAJ :)

źródło: www.farmona.pl
Farmona Radical, szampon normalizujący

INCI: Aqua (Water), Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Propylene Glycol, Salvia Officinalis (Sage) Extract, Sodium Chloride, Polysorbate 20, Sulfur, PEG-30 Castor Oil, Equisetum Arvense (Horsetail) Extract, Lauryldimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein, Lauryldimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Starch, Inulin, Menthol, Citric Acid, Disodium EDTA, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Parfum (Fragrance), Hexyl Cinnamal, Limonene.

Bardzo fajny skład! Jest co prawda SLeS, ale do tego nieco ziołowych ekstraktów: z szałwii i skrzypu oraz spolimeryzowane i zhydrolizowane (zaskakujące...) proteiny pszenicy i  mączki pszenicznej. Działająca niczym probiotyk inulina i odświeżający grzybo- i bakteriobójczy mentol. No i oczywiście - siarka. Do tego wysoko w składzie glikol propylenowy. Na końcu składu sznureczek konserwantów. Mnie się taki skład podoba, ale znów - wrażliwcy muszą uważać.
Z tej samej linii produktów dostępna jest jeszcze mgiełka normalizująca, niestety na bazie alkoholu. Ale też z siarką.

źródło: www.doz.pl
Zdrojowy szampon mineralny

INCI: Aqua Minerale, Sodium Laureth Sulfate, Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Glycol Distearate, Zinc Pyrithione, Coco Glucoside, Sodium Chloride, Citrus Limonum, Phenonip.

Jeśli wierzyć zapewnieniom producenta, to pod hasłem "Aqua Minerale" znajduje się solanka siarczkowa ze źródeł mineralnych uzdrowisk: Busko Zdrój i Solec Zdrój. Do tego dwa standardowe detergenty i pirytionian cynku, działający przeciwłupieżowo. Kolejny detergent, chlorek sodu i - najprawdopodobniej - cytrynowy olejek eteryczny.
Skład wygląda w miarę w porządku.
Z tej samej serii jest odżywka, która zawiera chyba nawet więcej siarki niż ten szampon i delikatny detergent. Myślę, że może się nadać nawet do samodzielnego mycia włosów: KLIK.

źródło: www.bliskonatury.pl
Szulfokoll, szampon przeciwłupieżowy z ichtiolem i siarką

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocoamidopropyl Betaine, Sodium Cocoyl Isethionate, Sodium Chloride, Propylene Glycol, Glyceryl Stearate, Sulphur, Ichthyol, Metylparaben, Parfum, Butylphenyl Methylpropional, Benzyl Salicylate, Citronellol, Coumarine, Hexyl Cinnamal, Linalol.

Dość egzotyczny szampon, przynajmniej dla mnie, jednak skład przewidywalny i typowy. Woda, detergenty, chlorek sodu jako zagęstnik, glikol propylenowy, emolient, a na koniec siarka i ichtiol. Potem oczywiście zapachy i konserwanty. Nie mam zastrzeżeń do tego składu :)

źródło: www.wapteka.pl
Ziaja, szampon przeciwłupieżowy Biosulfo

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamide DEA, Sodium Chloride, PEG-26 Castor Oil, Lauramide DEA, Lactic Acid, Sulfur, Sodium Benzoate, Parfum, Benzyl Salicylate, Buthylphenyl Methylpropional, Geraniol, Linalool, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Coumarin, Citric Acid.

Detergenty, kwas mlekowy, siarka, zapachy i konserwanty. Niby fajnie, ale jak już się zabieramy do leczenia skóry głowy, to warto pamiętać o włosach. I o samej skórze głowy. Chyba, że chcemy ją zdjąć. Nie widzę w składzie czegoś - poza kwasem mlekowym - co mogłoby skórę ukoić, złagodzić podrażnienia i jakoś uładzić włosy. A szkoda.

źródło: www.sklep-joanna.pl
Joanna Naturia, szampon z biosiarką i bursztynem

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Cocamidopropylamine Oxide, Sodium Laureth-4 Carboxylate, Glyceryth-7, PEG-7 Glyceryl Cocoate, PEG-40 Sulfurized Castor Oil, PEG-40 Castor Oil, Succinum, Propylene Glycol, Citric Acid, Disodium EDTA, Sodium Chloride, Parfum, Buthylphenyl Methylpropional, Linalol, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiazolinone,  Methylisothiazolinone.

Kolejny ciekawy pomysł na szampon. Mamy tu dość silne detergenty, emulgatory, zemulgowaną siarkę, antybakteryjny i wspomagający gojenie bursztyn i niewielka ilość glikolu propylenowego. Końcówka  równie standardowa - zapachy i konserwanty. Kupiłam kiedyś dla siebie, ale przez Linalol oddałam chłopakowi. Na początku był zadowolony, potem marudził, że włosy sztywne i już mu się nie podoba. I w sumie racja - też zbyt dużo składników kondycjonujących włosy nie ma w tym szamponie. A szkoda.

źródło: www.lawendowaszafa24.pl
Floresan, Kera Nova, szampon-balsam przeciwłupieżowy

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Lauryl Glycoside, Sodium Chloride, Capryl Caprylic Glycoside, Glycol Distearate, Laureth-4, Glycerin, Zinc Oxide, Sulfur, Ceratine, Calendula Officinalis Flower Extract, Climbazole, Illite, Citric Acid, Tea Tree Leaf Oil, Cananga Odorata Flower Oil, Aniba Rosaeodora Wood Oil, Parfum, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, CI 42051. 

Przyjemny szampon z siarka i klimbazolem, pochłaniającą sebum niebieską glinką, łagodzącym wyciągiem z nagietka lekarskiego i trzema olejkami eterycznymi o działaniu antyseptycznym: z drzewa herbacianego, ylang-ylang i drzewa różanego. Do tego gliceryna, filtr UV i keratyna. Szampon ma kolor lekko niebieskawy ;)
Ten szampon chętnie bym przetestowała ;)

Plus dorzucam składy szamponów opisanych w spisie preparatów dziegciowych -KLIK- :)

Szampon Paraderm z dziegciem
INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Olive Oil PEG-7 Esters, Glycerin, Salix Alba Bark Extract, Betula Alba Oil, Sulfur, PEG-40 Castor Oil, Sodium Shale Oil Sulfonate, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Methylparaben, Propylparaben, Citric Acid.  

Szampon Paraderm PLUS
INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Urea, Sodium Chloride, Olive Oil PEG-7 Esters, Glycerin, Salix Alba Bark Extract, Betula Alba Oil, Sulfur, PEG-40 Castor Oil, Sodium Shale Oil Sulfonate, Propylene Glycol, Undecylenamide DEA, Piroctone Olamine, Alcohol denat., Faex Extract, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Methylparaben, Propylparaben, Citric Acid. 

Szampon Biotar, Bioarp.pl
INCI:Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocoamidopropyl Betaine, Betula Alba Oil, Salicylic Acid,  PEG-40 Sulfurized Castor Oil/PEG-40 Castor Oil, Hydroxyethylcellulose, Propylene Glycol, Juniperus Communis Oil, DMDM – Hydantoin, Metchylchloroisothiazoline, Methylisothiazolinone, Limonene.

Ufff... Jeśli chodzi o szampony, to chyba tyle :)
Przejdźmy teraz do mydeł - w płynie i w kostce :)

źródło: www.doz.pl
Paramedica, mydło z siarką

INCI: Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Cocamide DEA, Sodium Laureth Sulfate, Olive Oil PEG-7 Ester, Sulfur, Panthenol, Methylchloroisothiazolinone & Methylisothiazolinone, Citric Acid.

Widać, że to mydło? No tak średnio - to mydło w płynie. Widać, że ma siarkę? Widać. Widać również, że dominują łagodniejsze detergenty i jest dodatek łagodzącego pantenolu.
Proste jak drut i wygląda na skuteczne :)




źródło: www.doz.pl

Barwa, Siarkowa Moc, mydło w płynie 

INCI:  Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Disodium Laureth Sulfosuccinate, Lauramidopropyl Betaine, Propylene Glycol, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Cocamidopropylamine Oxide, PEG-7 Glyceryl Cocoate, PEG-150 Pentaerythrityl Tetrastearate, Sodium Cocoamphoacetate, Sulfur, PEG-30 Castor Oil, Triclosan, Sodium Chloride, Lactic Acid, Parfum, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Limonene, CI 15985.

Wygląda na mocniejsze od przedstawionego wyżej mydła. I być może jest gęstsze, ma więcej emulgatorów. Poza siarką występuje tu także przeciwgrzybiczy i bakteriobójczy Triclosan oraz kwas mlekowy. Wygląda na to, że może wysuszać.

źródło: www.doz.pl
Barwa, Siarkowa Moc, mydło w kostce

INCI: Sodium Palmate, Sodium Palm Kernelate, Aqua, Petrolatum, Sulfur, Glycerin, Palm Acid, Palm Kernel Acid, Sodium Chloride, Tetrasodium EDTA, Etidronic Acid, BHT, Cl 11680

Lubię to mydełko. Sięgnęłam po nie na początku mojej walki z trądzikiem i widziałam rezultaty. I mimo że nie lubię wazeliny ani nie-Aleppo-mydeł, to mydełko lubię :)
Moja opinia jest TUTAJ :)
W spisie produktów siarkowych nie mogło zabraknąć produktów z najbardziej znanej serii - Siarkowa Moc. Ale mydełka i szampon to nie wszystko - jest jeszcze krem, maseczka do twarzy, tonik... I pewnie jeszcze o czymś zapomniałam :)

... i to by było na tyle :)
Jeśli o czymś zapomniałam - liczę na Was! Postaram się co jakiś czas aktualizować tę listę produktów :)

*Znalazłam całkiem ciekawą stronkę ze składami tych "specjalistycznych kompleksów" -KLIK- ;)

Cerkogel 30 - obedrze Cię ze skóry!

$
0
0
Najbardziej uciążliwym problemem, z którym muszę się zmagać przy ŁZS, jest łuska. Przedstawiałam niedawno swoje sposoby na pozbycie się nadmiaru naskórka KLIK, a teraz chciałabym szczegółowo przedstawić jeden z omawianych wówczas produktów. Na samym początku walki z ŁZS, na etapie poznawania preferencji skóry, do złuszczania używałam oliwki Salicylol. Jak każdy produkt miała swoje wady i zalety, i może bym przy niej pozostała, gdyby nie to, że zachwyciłam się działaniem mocznika na swoją skórę (nie tylko skórę głowy) i sięgnęłam po żel.
Nie byle jaki żel.
Cerkogel.

Produkt zamknięty jest w miękkiej białej tubie z fioletowymi akcentami. Cerkogel dostępny jest w dwóch wersjach: fioletowej keratolitycznej z 30% mocznika i niebieskiej nawilżającej z 10% mocznika. Dzięki temu łatwo odróżnić, po jaki produkt sięgamy.
Po odkręceniu zakrętki ukazuje się dozownik. Nie za mały, nie za duży, dozuje odpowiednią ilość produktu i nie ma ostrych krawędzi. Na początku chciałam wsmarowywać żel w skórę głowy palcami, potem wykorzystywałam do tego dozownik. Drugie rozwiązanie jest o wiele lepsze. Po naniesieniu żelu na skórę głowy można jeszcze delikatnie go wmasować. Palce się nie lepią, zapachu brak, zabarwienia brak. Włosy zlepiają się dopiero wtedy, gdy mocno przesadzimy z ilością żelu ;)

Produkt jest bardzo wydajny. Pierwszy raz pisałam o nim pod koniec lutego KLIK. Teraz mamy początek sierpnia i musiałam się z tamtą tubką pożegnać. Cerkogel wystarczył więc na pełnych 5 miesięcy stosowania przynajmniej raz w tygodniu. Co ciekawe, po pięciu miesiącach stosowania mocznika, moja skóra wciąż reaguje na niego prawidłowo. O tym, że bardzo go polubiłyśmy (ja i moja skóra) świadczy też fakt, że natychmiast popędziłam po nową tubkę :)

Tradycyjnie podczas recenzji zajrzymy w skład Cerkogelu 30 :)

INCI: Aqua, Urea, Propylene Glycol, Glycerin, Biosaccharide Gum-1, Sodium Lactate, Lactic Acid, L-Arginine, Hydroxyethylcellulose.
Skład jest krótki i przyjemny. Na samym początku woda, mocznik, glikol propylenowy, ułatwiający przenikanie i nawilżająca gliceryna. Następnie zagęstnik, mleczan sodu i kwas mlekowy - oba składniki o działaniu złuszczającym i nawilżającym skórę, arginina - aminokwas o działaniu gojącym i łagodzącym podrażnienia, ponoć nawet wpływa na porost włosów i na samym końcu kolejny zagęstnik. Konserwantów nie ma, bo i po co - zbyt kwaśne pH i słaby dostęp powietrza to warunki, w których drobnoustroje nie lubią długo przebywać :)

Cerkogel30 to bardzo wydajny, bezzapachowy żel z wysoką zawartością mocznika. Złuszcza z podobną skutecznością co oliwka Salicylol, ale ma nad nią przewagę - Cerkogel "siedzi na głowie" krócej i nie ma problemu ze zmywaniem żelu. Razem z szamponem Emolium Cerkogel30 odratował moją skórę głowy po kryzysie - KLIK. Według producenta produkt nie skleja ani nie obciąża włosów, więc można się smarować nawet pomiędzy myciami. Ja jednak wolę użyć Cerkogel przed myciem włosów :)

Znacie?
Używacie? :)

Obserwuj i reaguj!

$
0
0
Otrzymuję od Was dużo maili z prośbą o pomoc, poradę w sprawie pielęgnacji i doboru odpowiednich szamponów i innych łojotokowych akcesoriów.  Niestety, człowiek ze mnie rozrywkowy i zabiegany, więc czasem nie zdążę odpowiedzieć na czas. Zależy mi na tym, żeby nikt z Was nie pozostał bez odpowiedzi, więc postaram się zebrać w jedno miejsce najczęściej występujące problemy i w miarę dokładnie opisać postępowanie w celu ich zlikwidowania. Tych problemów, rzecz jasna.
Uwaga, linków będzie dużo ;)

Łuska! Dużo łuski!
Przesuwasz palcami po skórze głowy, a tam jakieś krostki, strupki i grudki? Wygląda na to, że to właśnie łuska. Pamiętaj, że nie wolno jej drapać! KLIKŁuskę należy ze skóry głowy usunąć, najlepiej przy pomocy odpowiednich środków: olejów KLIK, oliwki Salicylol KLIK, żelu z mocznikiem Cerkogel 30 KLIK. Można też sięgnąć po preparat łączący dwa skutecznie złuszczające składniki: kwas salicylowy i mocznik - Squamax. Nieznaczne ilości łuski można zlikwidować poprzez nałożenie na skórę głowy nawilżającej maski do włosów bądź oleju, a także poprzez umycie głowy oczyszczającym szamponem.
I teraz uwaga, bo to ważne: sam peeling - nieważne czy cukrowy, solny, kawowy - nie zastąpi zabiegu złuszczającego. Peeling jest dobry, jeśli chcemy poprawić, wzmocnić efekty zabiegu złuszczającego bądź mamy bardzo niewiele łuski. Jeśli łuski jest dużo - złuszczamy.
Moje sposoby na usunięcie łuski: KLIK.

Skóra głowy swędzi!
Umówmy się, swędzenie nie należy do przyjemnych odczuć. I dobrze wiem, że drapanie daje ulgę... Na krótko. Po chwili błogości nadpływa fala pieczenia i szczypania, skóra robi się coraz bardziej zaczerwieniona i gorąca. Nie polecam takich doznań. KLIK.
Poza tym, po seansie drapania wygląda się raczej nieciekawie - wzrokowców odsyłam do innej notki KLIK. Przy okazji  dowiecie się, co może spowodować pogorszenie się stanu skóry.
W rozprawianiu się ze swędzeniem pomocne są maści przeciwgrzybicze i wszystko, co działa odkażająco KLIK. Najczęściej to właśnie grzyby odpowiadają za swędzenie. Do tej pory przetestowałam kilka maści przeciwgrzybiczych: Clotrimazolum KLIK, Terbilum KLIK i Steper KLIK. Do tej pierwszej wciąż wracam :)
Warto także sięgnąć po emolienty i siarkę. Moim faworytem pod tym względem jest krem-balsam Naftalan S KLIK.

Skóra głowy nieprzyjemnie pachnie!
Nieprzyjemny zapaszek unoszący się nad skórą głowy to zasługa grzybów. Wnikliwi obserwatorzy z pewnością zauważyli, że po seansie drapania ów zapaszek czasem się pojawia. Grzybki skrywają się właśnie pod łuską, zdrapanie jej prowadzi do uwolnienia drobnoustrojów i uwolnienia również zapaszku - efektu ich metabolizmu. Domowy sposób na to jest prosty i zaskakujący - jogurt naturalny :) KLIK
Mniej domowy sposób na uciążliwych zapaszkowych lokatorów to maści przeciwgrzybicze, wymienione już powyżej.

Skóra głowy jest zaczerwieniona!
Wygląda na to, że mamy stan zapalny wywołany przez podrażnienie bądź kontakt z alergenem. Tutaj ważne jest poznanie przyczyny takiego stanu rzeczy. Warto przeanalizować wszystkie nawłosowe zabiegi i kosmetyki używane podczas mycia i kolejnych etapów pielęgnacji. Za podrażnienie mogą odpowiadać równie dobrze zbyt mocne detergenty jak i 100% naturalne składniki nowej maski do włosów. Pamiętajmy, że "naturalne" wcale nie oznacza "na pewno nie wywoła reakcji alergicznej ani podrażnienia". Natura może być całkiem mocnym alergenem.

Skóra głowy jest sucha, ściągnięta, łuszczy się! 
Przyczyn takiego stanu rzeczy może być reakcja alergiczna bądź przesuszenie skóry na skutek stosowania szamponów ze zbyt mocnymi detergentami. W takim przypadku należy skórę nawilżyć. W tym momencie pojawiają się dwa ważne pojęcia: humektanty i emolienty. KLIK. W skrócie: humektanty gromadzą nawilżenie w komórkach, emolienty zapobiegają utracie nawilżenia. Do tej pierwszej grupy możemy więc zaliczyć: mocznik, kwas hialuronowy, glicerynę, hydromanil, kwas mlekowy, wyciąg z liści aloesu i panthenol. Do tej drugiej grupy należą głównie oleje i silikony. Jeśli mamy odpowiednie półprodukty, możemy nimi wzbogacać maski do włosów. Jeśli nie, większość znajdziemy w aptekach. Na pewno znajdziemy glicerynę, mocznik (Cerkogel 10), aloes (żel aloesowy, np. TEN) oraz pianki z panthenolem (nie polecam TEJ). Jeśli skóra jest wręcz ściągnięta i bardzo się łuszczy, możemy wypróbować szampon nawilżający, np. Emolium. Bardzo sobie go chwalę :)

Wypadają mi włosy!
Włosy wypadają z różnych przyczyn - niekiedy na skutek stresu, niewłaściwej diety, niewłaściwej pielęgnacji (np. po nałożeniu na skórę głowy produktu X). Czasem za wypadanie mogą odpowiadać także hormony - warto więc zgłosić się do endokrynologa. 
Z drogeryjnych sposobów na wypadanie włosów polecam szampon NaturVital do włosów wypadających KLIK oraz olej łopianowy KLIK. Warto też unikać drapania skóry głowy i "przetrzymywania" włosów KLIK.

Włosy szybko się przetłuszczają!
Niestety, taki urok ŁZS. Łojotok jest bardzo często spotykanym problemem i, podobnie jak w przypadku wypadania, sporo jest przyczyn takiego stanu rzeczy. Działanie przeciwłojotokowe mają niektóre składniki szamponów jak siarka KLIK, dziegieć KLIK, Zinc PCA, kwas salicylowy, siarczek selenu oraz imidazolowe pochodne - klotrimazol, ekonazol, ketokonazol, mikonazol, oksykonazol.
Pamiętaj, aby nie "przetrzymywać" włosów!

Nic mi nie pomaga!
Zrób listę. Zapisz wszystkie dotychczas stosowane specyfiki i dodaj do nich komentarze działa/bez zmian/nie działa. Następnie uruchom Internety, znajdź i dopisz składniki aktywne obecne w używanych smarowidłach. Tutaj lista najczęściej stosowanych: KLIK. Jeżeli Twoja lista jest rozbudowana, łatwiej będzie odnaleźć najbardziej pasujące składniki. Znów możesz uruchomić Internety i poszukać odpowiedniego specyfiku, który będzie zawierał najlepsze dla Twojej skóry głowy składniki. Zawsze możesz też zapytać o taki preparat farmaceutę. 

Wszystko mi szkodzi!
Ciężkie jest życie wrażliwca. Ponownie zalecam zrobienie listy, tym razem z uwzględnieniem wszystkich składników szamponów i smarowideł. Najczęściej alergenami są: detergenty, emolienty, wyciągi roślinne, konserwanty i składniki zapachowe. Jak je znaleźć i rozpoznać? KLIK. [Niedługo powstanie także lista potencjalnych alergenów.] I znowu - o dobór najlepszych dla Twoich potrzeb kosmetyków możesz zapytać Internety bądź farmaceutę w aptece.

Coś się dzieje, ale nie wiem co ;( A do dermatologa nie pójdę! 
I to jest chyba postawa najgorsza z możliwych. Piszecie do mnie, podajecie bardzo mało informacji, oczekujecie pełnej diagnozy... a ja nie jestem dermatologiem. Bardzo chciałabym Wam wszystkim pomóc, ale to nie ja spędziłam 5 albo 6 lat na studiach medycznych i nie ja mam dostęp do wielu branżowych czasopism. Moja wiedza ogranicza się do kilku publikacji i Internetów. W dodatku nie widzę Waszej skóry głowy ani nie mam doświadczenia w diagnozowaniu ludzi. Dlatego proszę - jeśli nie planujecie wizyty u dermatologa, bo "co on tam może wiedzieć", zastanówcie się, ile mogę wiedzieć ja - osoba bez wykształcenia w tym kierunku, czerpiąca wiedzę z Internetu. 

Polecam również zapoznanie się z inną przeglądową notką: KLIK.
I małą ŁZS-ową mitologią ;) KLIK

Wytrwałym czytelnikom oznajmiam z przyjemnością, że Łojotokowa wkroczyła właśnie na fejsa! Pojawiła się również fejsbukowa ramka po lewej stronie :)
Więc ten... Lajkujcie! ;)

Eksperyment: A może suszarka...?

$
0
0
Odkąd zaczęłam zapuszczać włosy i stosować nieco więcej kosmetyków niż tylko szampon, zrezygnowałam z używania suszarki do włosów. Nie stała za tym żadna ideologia, a raczej lenistwo. Stara domowa suszarka się spaliła, a jakoś nikomu nie chciało się kupować nowej. I tak sobie żyliśmy w domu bez suszarki. Moje włosy rosły, schły coraz dłużej, a ja nie chciałam słyszeć o takim sprzęcie. Zresztą wychodziłam z założenia, że i tak nie umiem się tym posługiwać; zdarzało mi się przypalić kosmyk albo przyłożyć sobie w tył głowy tak, że widziałam gwiazdy. 
Jednak niekorzystne warunki w pokoju zmusiły mnie do tego, żeby rozważyć zakup suszarki.

I tak któregoś dnia powędrowałam do Rossmanna i całkiem spontanicznie wsadziłam do koszyka suszarkę podróżną. Nie ma zupełnie żadnych bajerów, nie ma nawet chłodnego nawiewu, ale jest malutka, nie nagrzewa się, ma składaną rączkę i mieści się w małej kosmetyczce. I uważam, że to dobry zakup.

Kupienie przeze mnie suszarki zbiegło się w czasie z opublikowaniem przez Kathy Leonię notki o wpływie suszarki na wypadanie włosów - KLIK. Borykam się z podobnym problemem ostatnio, więc spróbuję swoje trzy grosze wtrącić :)

Zakup suszarki wpłynął przede wszystkim na porę mycia włosów. Zwykle myłam włosy wieczorem, kładłam się spać z lekko wilgotnymi, a rano miałam już suche włosy. Niestety, w moim pokoju włosy za nic nie chciały wyschnąć przez noc - suszarka okazała się wybawieniem. Teraz myję włosy rano i już po kilkunastu minutach jestem gotowa do wyjścia :)
Zauważyłam też, że wysuszenie włosów i nałożenie odżywki b/s przed ich rozczesaniem powoduje, że włosie ładnie się układa, a końcówki nie wywijają się aż tak bardzo.
Liczyłam także na jakiś postęp w temacie wypadania włosów. Jednak nic z tego. Włosiska jak wypadały, tak wypadają. Ale ostrzegałam, że się wypowiem, więc uwaga
  • za wypadanie włosów przy ŁZS odpowiedzialne mogą być drożdżaki. Drożdżaki lubią wilgotne środowisko, a takim bezsprzecznie są świeżo umyte włosy i skóra głowy. ALE: przecież używamy szamponów przeciwłupieżowych, które mają drożdżaki likwidować. Wiadomo, że byle mycie włosów nie zlikwiduje ich wszystkich, a pozostawienie nawet kilku kolonii tych niedobitków spowoduje, że w niedługim czasie na skórze głowy będzie ich tyle samo co przed myciem. Jeśli to drożdżaki wywołują wypadanie włosów - suszarka będzie sprzymierzeńcem.
  • Jednak jeśli włosy wypadają mimo używania suszarki, najprawdopodobniej to nie drożdżaki stoją za wypadaniem. Utrata włosów może mieć wówczas podłoże hormonalne, co warto skonsultować z endokrynologiem.
  • Jest jeszcze jedna rzecz, która przyszła mi do głowy, również związana z suszeniem. Jeśli przesadzamy z temperaturą i czasem suszenia, skóra głowy może się zbuntować. Podrażnienie, suchość skóry również może wpływać na wypadanie włosów. W ten negatywny sposób. Wówczas dalsze suszenie może powodować pogorszenie i wzmożone wypadanie włosów. I wtedy suszarka może się okazać jednym z przeciwników bujnej czupryny.
Wygląda na to, że nawet coś tak prostego jak suszenie włosów może nam dostarczyć wskazówek odnośnie podłoża wypadania włosów :)

Eksperyment z suszarką uważam za udany i wprowadzam suszarkę na stałe do swojej pielęgnacji :)

Wizyta u endokrynologa (6): co z moją skórą?! | Weekendowo :)

$
0
0
Na początek narzekanie: nie ogarniam zjawiska, jakim jest NFZ. Niby masz skierowanie. Na skierowaniu masz napisane, że endokrynolog zlecił badanie poziomu TSH we krwi. No i niestety, masz też napisane, z której przychodni jest ten endokrynolog. Niby ze skierowaniem wszystkie badania zrobisz za darmo, prawda? Ano - półprawda. Bo zrobisz badania za darmo, jeśli akurat dane laboratorium ma podpisaną umowę z tą jedną konkretną przychodnią, w której pracuje endokrynolog zlecający badanie. Nie wystarczy podpisana umowa z NFZ, nie, po co...? A ceny wykonywanych badań różnią się diametralnie, bo od kilku do kilkudziesięciu złotych za głupie badanie TSH... I na dodatek, jak już zgarną od Ciebie kasę, wyjdziesz z laboratorium zadowolony, że już wreszcie masz to z głowy, to jeszcze przez tydzień będziesz wyglądał jak niewprawny ćpun, z siniakiem w zgięciu łokcia.
Co ciekawe, z receptami takiego problemu nie ma. Receptę, o ile nie jest przeterminowana, możesz zrealizować w dowolnej aptece.

W każdym razie - mieszkam sobie teraz na Śląsku. Mój endokrynolog przyjmuje na Warmii. I trzeba było tych kilkaset kilometrów przyjechać na wizytę. A że wizyta w czwartek, to można pobyt przedłużyć i trochę nad jeziorami posiedzieć, licząc na ładną pogodę. Zgarnęliśmy swoje tobołki, zgarnęliśmy teściów i pojechaliśmy. W czasie, kiedy teściowie coś knuli za naszymi plecami, ja nadrabiałam spotkania towarzyskie i naukowe, a chłop mój robił za szofera i przyzwoitkę, ale chyba też się dobrze bawił ;)

Wizyta u endokrynologa typowa. Posiedziałam w korytarzyku przed gabinetem 45 minut, choć przybyliśmy akurat na styk. Tym razem wyposażyłam się w teczkę, jak profesjonalny chory, z wynikami USG tarczycy i TSH. Z panią endokrynolog ponarzekałam na NFZ, pochwaliłam się posiadaniem tarczycy średniej wielkości, w całości, ale charakterystycznej dla Hashi i TSH na poziomie 1,9, a pani endokrynolog stwierdziła, że pozostaniemy przy dawce 75 i że widzimy się w przyszłym roku. Znaczy - żem się ustabilizowała ^^

Ponarzekałam jednak trochę na stan swojej skóry. Bo chociaż do pryszczy na plecach się już prawie przyzwyczaiłam i już wiem, jak się ich pozbyć, to niepokoi mnie łatwość, z jaką nabijam sobie siniaki i powolne tempo gojenia skaleczeń czy (ostatnio często u mnie występujących - uczę się gotować :P) poparzeń. Mam też sporo czerwonych kropek - popękanych naczynek, a na kolanie dorobiłam się ładnego fioletowego siniaka po... dwukrotnym szturchnięciu palcem. Poza zestawem recept na tarczycę do końca roku, dostałam jeszcze receptę na witaminy z grupy B na miesiąc. Zobaczymy czy coś się zmieni :)

Najbardziej ucieszyłam się nie z tego, że moja tarczyca jest już opanowana, a z tego, że udało nam się pojechać nad morze. Połaziliśmy trochę po Gdańsku i wybraliśmy się na plażę. Żałuję, że nie miałam stroju, bo z chęcią rzuciłabym się do zimnej, spienionej wody i trochę popływała. Ograniczyłam się do zbierania i wyławiania muszelek a potem bursztynów. 
Oto moje zdobycze :)

Naładowałam akumulatory, jestem "stabilna" i zabieram się za podbój Śląska ;)
I odpisywanie na Wasze maile :P

Ziaja Med, przeciwzmarszczkowy krem z filtrem SPF50

$
0
0
Wszyscy maja Ziaję, mam i ja :)
Pierwszy raz ten krem zobaczyłam w drogerii Hebe, prawie dwa temu. Nawet przez chwilę rozważałam zakup, ale zrezygnowałam. Teraz, pod wpływem wielu pozytywnych recenzji, podreptałam do apteki i kupiłam go.

Doświadczenie z filtrami mam małe, dotychczas stosowałam tylko Sunbrellę KLIK i to nawet nie krem, a mleczko. Wiem jednak mniej więcej, czego się mogę po takowym kremie spodziewać.
Na początek - cena. Za każdym razem, ilekroć zastanawiałam się nad zakupem kremu z filtrem, mój portfel drżał. Ziaja kosztuje połowę tego, ile zazwyczaj wydaje się w aptece na filtr. I to jest argument jednocześnie przekonujący, jak i zniechęcający. Przekonujący, bo w razie wpadki nie tracimy aż takiej góry kasy, a zniechęcający, bo taka różnica cen świadczyć może o tym, że filtr jest, no... do bani. Za słaby, niewystarczający.
Druga rzecz - skład. W kwestii filtrów nie uważam się za eksperta. Nazwy filtrów chemicznych są długie i bardzo trudno je zapamiętać. I tu z pomocą przychodzą internety - warto sprawdzić, czy któryś ze składników naszego filtra nie znajduje się na czarnej liście KLIK, i czy krem zawiera składnik, który go ustabilizuje KLIK. Na koniec warto zerknąć na analizę składu kremu według strony cosdna.com
Plus za glicerynę, panthenol, kwas hialuronowy, pochodną witaminy E i dimethicone, minus za DMDM Hydantoinę. Filtr jest - oczywiście - stabilny :)
INCI: Aqua, Diethylamino Hydroxybenzoyl Hexyl Benzoate (Univul A Plus), Ethylhexyl Methoxycinnamate, Bis-ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine (Tinosorb S), Polymethyl Methacrylate, Dimethicone, C12-15 Alkyl Benzoate, Glycerin, Triethylhexanoin, Potassium Cethyl Phosphate, Cetyl Alcohol, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Hydrogenated Dimer Dilinoleyl/Dimethylcarbonate Copolymer, Panthenol,  Tocopheryl Acetate, Sodium Hyaluronate, Xanthan Gum, Carbomer, DMDM Hydantoin, Methylparaben, Ethylparaben, Parfum, Citronellol, Limonene.
Kliknięcie na zdjęcie spowoduje, że ono urośnie ;)
Trzecia sprawa - opakowanie. Krem różni się od większości kremów z filtrem także opakowaniem. Zamiast typowego zamknięcia z klapką mamy odkręcaną tubę. Według mnie nie wpływa to znacząco na aplikację, ale no cóż - tubka z klapką jest wygodniejsza ;)
Plastik jest miękki, nieprzezroczysty. Można oszacować, ile kosmetyku pozostało, jeśli spojrzy się na nią pod światło.
No i najważniejsze - działanie. Nie wybrałam kremu matującego, bo średnio wierzę w mat po filtrach. Nie wybrałam kremu tonującego, bo zmieniam kolory szybciej i skuteczniej niż kameleon. Poza tym nie przepadam za tego typu specyfikami. Wybrałam krem przeciwzmarszczkowy, z myślą, że dodatkowo poprawi nawilżenie mojej skóry.
Krem nie bieli twarzy, ale zdarza mu się bielić na włosach. Wyglądam wtedy, jakbym zaczęła siwieć. Nie zostawia megatłustej, nieoddychającej powłoczki na skórze, a jakiś taki rozjaśniający błysk. Wydaje mi się też, że nawet trochę wygładza skórę. Nie zapchał mnie, nie uczulił, a przed słońcem ochronił. Nie zauważyłam przebarwień, ani mocniejszej opalenizny. Krem zaczęłam stosować po tym, jak spaliłam sobie nos na paradzie (Kortowiada, Kortowiada ^^). Nos szybko wrócił do swojego dawnego koloru i już się nie czerwienił. Zapach ma całkiem przyjemny i nieuciążliwy. Zauważyłam jednak pewną wadę - jeśli jakakolwiek ilość kremu dostanie się do oczu, to oczy pieką i łzawią.

Krem Ziaja Med z filtrem SPF to dobry punkt zaczepienia dla początkujących. Jest stabilny, skuteczny, jednak nie jest wolny od typowych dla filtrów wad. Na plus przemawia niska cena, na minus pieczenie i łzawienie oczu.
Może kiedyś kupię sobie droższy filtr i porównam ;)

Kosmetyczne Skarby: Produkty do skóry głowy

$
0
0
Dziś, w ramach akcji Kosmetyczne Skarby, mam zamiar zaprezentować Wam produkty do pielęgnacji skóry głowy, które uważam za swoje pewniaki i wiem, że mogę śmiało sięgać po nie w sytuacjach kryzysowych. A w przypadku mojej skóry głowy sytuacji kryzysowych może być kilka. Podzielę więc produkty stosownie do ich działania :)

Skarby #1: Odgrzybiające
Co najciekawsze - najliczniejsza grupa. Na jej korzyść przemawia fakt, że od dłuższego czasu nie miałam problemów z zapaszkiem ani też nie uważam, żeby za moje obecne problemy skórne odpowiadały grzyby.

Clotrimazolum
Bardzo przyjemna i tania maść przeciwgrzybicza. Składnikiem aktywnym jest klotrimazol, środek grzybo- i drożdżobójczy. Sprawdza się także w przypadku grzybic. Bardzo dobrze rozmiękcza łuskę i powoduje łatwiejsze jej usuwanie. W dodatku szybko zwalcza swędzenie.

Terbilum
Składnikiem tej maści jest terbinefryna. Na opis jej świetnego działania w leczeniu ŁZS natknęłam się kiedyś w publikacji. I mogę się pod tym podpisać obiema rękami. Droższa od Clotrimazolum, ale cenę można przeboleć, zwłaszcza, że efekty jej stosowania można zauważyć bardzo szybko.

Steper
Kolejna maść przeciwgrzybicza, w przeciwieństwie do poprzednich znana (chyba) także z reklam w telewizji. No i - niestety - nieco droższa. Cenę wynagradza świetny skład, bo aż 5 składników aktywnych: olejek tymiankowy, olejek eukaliptusowy, klimbazol, triclosan i olejek z drzewa herbacianego. Maść ma bardzo przyjemny zapach. Działa skutecznie, niweluje swędzenie.

Tulsi
Tulsi to indyjskie ziółko, bazylia azjatycka. Wpływa pozytywnie nie tylko na skórę głowy, ale też na włosy. Po jej użyciu skóra głowy jest czysta i gładka, włosy są sztywniejsze i grubsze. Bazyliowy zapach utrzymuje się na skórze do kilku dni, a efekty jej działania jeszcze dłużej.

Olejek eukaliptusowy
Nazwałam go moim małym pomocnikiem, bo był czas, kiedy używałam go do wszystkiego. Kilka kropel do szamponu, kilka kropel do maski do włosów, a potem jeszcze w tonikach i kremach. Uwielbiam jego zapach. Według dra Różańskiego jest skuteczniejszy od olejku z drzewa herbacianego. Ile w tym prawdy - niestety nie wiem... :)

Skarby #2: Nawilżające
Chociaż łupież tłusty nie jest konsekwencją suchej skóry, to jednak dobrze jest zatroszczyć się o odpowiedni poziom jej nawilżenia. Skóra nawilżona mniej się przetłuszcza, a niektóre z tych Skarbów pomagają w pozbyciu się łuski.

Miód
Ze względu na swoje działanie antybiotyczne, miód jest stosowany także po to, by pozbyć się bakterii i grzybów. Bardzo dobrze nawilża skórę i włosy. Najlepszy byłby miód od zaprzyjaźnionej pasieki, choć ten z marketu również fajnie nawilża (pewnie przez wysoką zawartość cukru :P)
 
Żel aloesowy
Żel aloesowy nawilża genialnie. Koniec i kropka. Chociaż podejrzewam, że za drugim razem kupiłabym żel o krótszym składzie bądź ukręciłabym żel z półproduktów. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli chodzi o nawilżanie, aloes jest bezkonkurencyjny. Zwłaszcza w parze z panthenolem.
 
Olej kokosowy
Olej ten ma swój udział w nawilżaniu - jest emolientem. Oznacza to, że nie pozwala uciec zgromadzonej w skórze wilgoci. A to oznacza, że posiadówki z olejem kokosowym na włosach mogą przyczynić się do zachowania nawilżonej skóry głowy. Dodatkowo pod wpływem oleju łuska staje się łatwiejsza do usunięcia. Niskoporowate włosy powinny olej kokosowy pokochać ;)

Skarby #3: Złuszczające
Złuszczanie jest równie ważne w pielęgnacji, co odgrzybianie i nawilżanie. A nawet ważniejsze, gdyż skóra pokryta łuską będzie słabiej reagowała nawet na najlepsze i najskuteczniejsze kosmetyki.

Cerkogel30
Złuszczanie dla niecierpliwych! Smarujesz skórę żelem, czekasz pół godziny i myjesz włosy. A co potem? Potem cieszysz się gładką skórą głowy! Cerkogel uwielbiam i zawsze będę do niego wracać ;)

Naftalan S
Krem-balsam do skóry problematycznej. Która to skóra po użyciu tegoż kremu przestaje być problematyczną, a zamienia się w nawilżoną i gładką skórę głowy. W dodatku podejrzewam go o utrzymywanie się na powierzchni skóry już po umyciu - chronił moją biedną głowinę przed pyłkami i innymi spadającymi z nieba paskudami ;)

Salicylol
Za kilometry peanów, które pisałam na cześć tej oliwki, należy mi się pomnik. Albo buteleczka gratis ;)
Salicylol to oliwka, która czyni cuda - usuwa łuskę, oczyszcza skórę głowy, a w dodatku stosowana regularnie wpływa na porost włosów. Wszystko to dzięki kwasowi salicylowemu, rozpuszczonemu w oleju rycynowym. 

Znacie coś? Używacie? ;)

Obecna pielęgnacja twarzy vol.2

$
0
0
Spotkanie z Ceromaniaczkami zobowiązuje - zaczynam się przykładać do dbania o twarz. Jest to o tyle łatwiejsze, że dzięki kwasom (tonik z kwasem mlekowym by Lorri i krem z kwasem LHA) uporałam się z problemem podskórnych gul i większych krostek. Wyraźnie zmniejszyły się także pory - na policzkach i nosie. Do kwasów, jak się zaraz przekonacie, właśnie wróciłam ;)
Czego używam do pielęgnacji?
Myję twarz rano i wieczorem żelem do twarzy Rival de Loop [1]. Zastępca dla żelu z drobinkami BeBeauty z Biedronki. Zawiera delikatne detergenty, delikatnie myje skórę i ją nawilża, za sprawą dodatku panthenolu i gliceryny. Gdzieś pod koniec składu czają się nawet jakieś roślinne wyciągi z ogórka i miłorzębu. Jedyne, co może odstraszać to alcohol denat. na początku składu, jednak nie zauważyłam przesuszenia ani ściągnięcia skóry.

Z rana najczęściej traktuję twarz potrójnym kwasem hialuronowym 1,5% z ZSK [5], czasem dodaję kilka kropel kolagenu i elastyny, również z ZSK [6]. Po nałożeniu takiej mieszanki na twarz czasami mam uczucie, że skóra jest ściągnięta i pokryta jakby filmem, ale to szybko mija. Jeśli mam więcej czasu, smaruję twarz lekkim kremem brzozowym z Sylveco [3]. Nakładany na hialuron rzeczywiście jest lekki - wolę go nakładać właśnie tak niż tradycyjnie, na "gołą" skórę. Wchłania się wtedy dużo szybciej i nie tworzy smug.

W największe upały nie ruszałam się z domu bez posmarowania się kremem z filtrem - tego lata padło na Ziaja Med, przeciwzmarszczkowy krem z filtrem SPF50 [4], któremu poświęciłam niedawno całą notkę - KLIK. 

Raz w tygodniu bądź częściej robię peeling. Lubię peeling mechaniczny, z drobinkami, wtedy naprawdę czuję, jak moja skóra staje się gładsza. Całe szczęście, że stan mojej cery na to pozwala! Tym razem padło na peeling z mikrodrobinkami złuszczającymi Kolastyna Refresh [2]. Ma bardzo przyjemny skład, ale złuszczających mikrodrobinek jest tam raczej niewiele. Mimo wszystko jestem z niego zadowolona - po użyciu w niedzielę wieczorem, w poniedziałek budzę się z gładką i miękką skórą. Peeling powoli mi się kończy, wystarczy na jedno, może dwa użycia, więc zaopatrzyłam się już w peeling Ziaja Pro, zbierający dobre oceny na wizażu :)

Ostatni element mojej twarzowej pielęgnacji stanowią kwasy. Tym razem skusiłam się na AcneDerm [7] i kwas azelainowy. Stosuję na noc, najczęściej smaruję całą twarz, ale zdarza mi się go używać także miejscowo. Nie stosuję go długo, ale już zauważyłam poprawę stanu skóry, głównie zmniejszenie porów. Dobrze sobie radzi także z dużymi krostami. Zostało mi go może z ćwierć tubki, potem wrócę chyba do kremu z LHA :)

A jak pielęgnacja twarzy wygląda u Was? :)
Viewing all 48 articles
Browse latest View live